Witam.
Mam 14 lat i chodzę do pierwszej klasy gimnazjum. Przyszedłem w tym roku, i, powiedzmy, że od tego momentu chciało ze mną "być" (nie lubię tego słowa) jakieś... 4 dziewczyny. Wszystkim powiedziałem, że: nie miałbym czasu dla nich, gdyż mam w pełni zawalony tydzień, a i potrzeby nie czuję - sorry, ale wolę, aby dziewczyna była moją przyjaciółką, niż aby była ze mną nieszczęśliwa! A i ja nie czuję potrzeby, aby na razie mieć dziewczynę. Ww rzeczy to że tak powiem, bariera blokująca - ja po prostu nie czuję potrzeby mieć dziewczyny. No i dochodzimy do sedna - ostatnio poznałem naprawdę fajną i bardzo mądrą dziewczynę, jesteśmy dobrymi przyjaciółmi, piszemy do siebie (o zgrozo!) "skarbie", "kochanie", reszty nie muszę wyjaśniać. Powiedziałem jej, najdelikatniej, jak tylko mogłem, ze n-i-c z t-e-g-o, ale czuję, że ona ma wciąż nadzieję... Szczerze powiedziawszy - zauroczyłem się. Do tego stopnia, że jedyną rzeczą, która mnie blokuje to rzecz jasna nie chęć aby mieć dziewczynę... Tutaj proszę o pomoc - jak "wyjść" z tego tak, abym ja był szczęśliwy i ona była. Po prostu, co mam zrobić, aby przestać się w niej bujać. Miłość to za duże słowo. Parę tygodni, poznałem się z drugą - na wstępie powiedziałem, albo jakoś wyszło, że nie szukam dziewczyny. Ale znowu - trochę się zbliżyliśmy, rozumiecie, co mam na myśli. Tutaj, podobna sytuacja. Tyle, że po prostu jest mi przykro. Z jednej strony, lubię być z dziewczyną w dobrych relacjach, bycie z nią blisko sprawia mi przyjemność.. No i, nie mam pojęcia, co teraz robić! Boję się, ze przez własną niechęć/głupstwo mogę wszystko, dosłownie wszystko stracić, ale z drugiej strony... na własne życzenie!
PS Wybaczcie, ze tak bez ładu i składu, ale jestem po 4 godzinach treningu i mózg mi wysiadł.
LiczÄ™ na Was!!!
Pozdrawiam.
Edit: dodam tylko, że w stosunku do dziewczyn staram się być miły, pomocny, żartobliwy, i nie zwisa mi to, ze jakaś dziewczyna powie o mnie, że jestem taki i taki.