bóg nigdy nie był dla mnie miłosierny i porzucił mnie już jako noworodka. ale wszystko zaczęło się w piątej klasie podstawówki. miałam jedną przyjaciółkę i mówiłam jej prawie wszystko, lecz jak na swój wiek byłam bardzo emocjonalna. a ona dziecinna. nikt mnie nie rozumiał. nie chciało mi się żyć. ciągle siedziałam w pokoju zamknięta i czułam się jak gówno. nie pamiętam skąd przyszły te myśli, chyba z problemów z rodzicami, mniejsza o to, miałam myśli samobójcze. nic jednak w tym kierunku nie zrobiłam. w gimnazjum rozstałam się z przyjaciółką. inne szkoły. skumplowałam się z pewnymi ludźmi, było nas w paczce czterech. ja, koleżanka i dwóch kolegów. dopiero wtedy poczułam się potrzebna. w marcu pierwszej klasy gimnazjum zakochałam się. wtedy schudłam 5 kg w 3 dni. był o dwa lata starszy. z wzajemnością. chociaż wszystko toczyło się przez gg, w szkole tylko spojrzenia, czułam to całą sobą. on pisał, że też. byliśmy zbyt nieśmiali, żeby w końcu ze sobą porozmawiać na żywo. w maju napisał coś w stylu "ej sory mała ale już cię nie kocham kiedyś kochałem ale później mi się tak jakby znudziłaś i w ogóle". wtedy pierwszy raz poczułam, że chcę wyrzygać wszystkie swoje uczucia. bardzo płakałam. wtedy schudłam aż 8 kg. przyjaciele starali się mi pomagać, ale to wszystko stawało się mi obojętne. nic mi nie pomagało. wtedy pierwszy raz zrobiłam sobie krzywdę. on chciał się ciągle kumplować. ja się zgodziłam. ale to ciągle nie było to, czego chciałam, pragnęłam go każdą cząstką siebie. nadszedł czerwiec. "przyciągasz mnie mała". więc nie poddawałam się. w lipcu się spotkaliśmy. "kocham cię". całowaliśmy się na pierwszym spotkaniu. bardzo ostro zresztą. leżeliśmy. nieważne. dostałam szlaban od rodziców za coś tam, pyskowanie chyba, że nie kontaktuję jak do mnie mówią, ale to nieważne. na miesiąc. zero komórki, zero komputera. po miesiącu napisałam do niego, że przepraszam, że w ogóle, on jakoś przebaczył. potem znów kilka namiętnych spotkań i oznajmił, że chciałby się ze mną poruchać. ja nie chciałam. byłam za młoda. więc zdradził mnie z jakąś szmatą. a ja to przeżyłam. pojawiła się Kinia. mój anioł. zaprzyjaźniłyśmy się. bardzo. choć trudno nazwać to przyjaźnią. oboje uważałyśmy, że to było coś więcej. mówiłyśmy sobie totalnie wszystko. rozumiałyśmy się bez słów. była taka sama jak ja. taka delikatna. tylko ona miała chłopaka. często płakała. a ja jej pomagałam. i na odwrót. nie były to problemy zwykłej nastolatki, typu nienawidzę starych albo mam kompleksy. obydwie robiłyśmy sobie krzywdę. to było piękne, a zarazem chore. ale w końcu zrozumiałam znaczenie słowa kocham. była ze mną w każdej sytuacji. do czasu. przeprowadzka. te same miasto ale pół kilometra dalej. już nie miała dla mnie czasu. tylko czasem wieczorem pisałyśmy esy. wiedziałam, że to złe. w nowym miejscu jej zamieszkania ludzie byli po prostu dziwni. takie zadupie. sama patologia, k*rwa. najpierw pierwszy papieros. pierwszy raz. jej chłopak był totalnym po*ebem. zwierzała mi się, że krzyczał i ją szarpał jak nie chciała na przykład zrobić mu loda. kilka razy mu wpie*doliłam. ale nie pomagało. nawet szczera rozmowa z nim. nic. coraz częściej się cięła. ja starałam się tego nie robić, obiecałam. zdarzyło się kilka razy, że po kłótni z nim wzięła jakieś tabletki. na szczęście nic się nie stało. naćpała się. zwymiotowała. nie wiedziałam, co bym zrobiła, gdyby mi jej zabrakło. pewnie po prostu bym się za*ebała. życie bez anioła nie jest życiem. ale ciągnęłyśmy to dalej. przed świętami mój przyjaciel z paczki zrównał mnie z ziemią. potrafił mnie szarpać i wyzywać nawet na lekcji. wygadał ludziom moje najskrytsze tajemnice. również erotyczne. ciągle płakałam. nie mogłam już się nawet pociąć. nie miałam siły. może nie przejęłabym się tym, gdyby był dla mnie tylko kolegą klasy. z nim byłam bardzo blisko. czasami zdarzały się nawet pocałunki. ale to historia. czułam się jak gówno. a Kinia starała się mi pomagać. na jednej z lekcjii wf doprowadził mnie to takiego stanu, że nie panowałam nad sobą. wpie*doliłam mu. przy wszystkich. dyrektorka. wyszło, że to jego wina. ale ja i tak nie mogłam się po tym pozbierać. nie chciało mi się żyć. ale wizja życia bez Kini wydawała mi się jeszcze straszniejsza. jedyne jasne światełko. pewien chłopak zaczął do mnie świrować. ja go zbywałam. jeszcze nie pozbyłam się z serca jednego. ale on chciał się przyjaźnić. ok. z początku sztywno. ale potem ciągle o nim myślałam, ciągle odliczałam godziny, minuty i sekundy, żeby z nim pogadać. gg. a więc? jestem po*ebana? myślałam tylko o nim, moje sny nigdy nie były bez niego, nie miałam apetytu, nie kontaktowałam. czy to zauroczenie? wątpię. często się kłóciliśmy. z mojego powodu. dołek. często mu mówiłam, żeby mnie w końcu kopnął w dupę. nie miałam już siły ale on mówił, że nigdy tego nie zrobi, że bez względu na to, czy chcę, czy nie, będzie o mnie zabiegał. ktoś mnie potrzebuje. Kinia. Marcin. bo tak miał na imię. było fajnie. ciągnęłam te przyjaźnie. kochałam i czułam to całą sobą. w maju Kinia bardzo się zmieniła. czasami nawet nie mówiła mi pie*dolonego cześć. znalazła sobie nowe koleżanki. a myślałam, że naprawdę mnie kocha. napisałam jej dość nieprzyjemnego esa. że mogła mi od razu powiedzieć, że żyjemy w fikcji, że moje sakrum nie było przy niej. że jeśli jej jeszcze choć trochę zależy to niech się postara bo ja staję się niewidoczna. nawet nie odpisała. nic. zostałam sama. chcę się wypłakać. brakuje mi już łez. chcę się wykrzyczeć. moje gardło nie wydaje już dźwięków. chy chce, czy nie, nadal znajduje się w epicentrum moich uczuć. ale ja nadal będę ponosić winę, bo ona i ja jesteśmy razem jednym i tym samym. a to doprowadza mnie do wściekłości. tego jest za dużo, by czas mógł cokolwiek wymazać. ostatnio dowiedziałam się od jej przyjaciółki, że u niej nie jest zbyt ciekawie. że jest w ciąży. że jeśli nie uda jej się zabić tego dziecka, to sama się zabije. nie wiem, co robić ;(. więc to, co mówiłam w wakacje się spełni. ja za*ebię się na jesieni. ale zrobię wszystko, żeby jej i dziecku nic się nie stało. jej chłopak jest po prostu chu*em. ciągle ją olewa. nie dojrzał na dziecko. nawet na dziewczynę. wracając do mnie, nie ma godziny w której nie płaczę. nie mam siły. żyć. nic mi się nie chce. stara ciągle się drze, że nic nie robię. ja albo zapominam, albo nie jestem w stanie tego zrobić. nawet umyć naczyń po obiedzie czy coś.nic. rodzice nic nie widzą. mówią innym, że to nic, że ja zawsze byłam taka inna. nikt mnie nie kocha. kilka osób w mojej rodzinie miało podobno depresję, ale szczerze, wali mnie to. wali mnie wszystko. tylko nie Marcin, Kinia i dziecko. nie wiem, co mam robić. nie potrafię się już nawet pociąć. jestem do niczego. chcę być z Marcinem. on mówi, że nie jest jeszcze gotowy na związek. może nawet lepiej. po co będę go rozkochiwać? żeby później miał wyrzuty sumienia, że pozwolił mi się zabić? martwi się o mnie, że nic mu nie mówię, co się ze mną dzieje. nie potrafię tego wszystkiego ogarnąć. to jest trudne. stoimy na krawędzi. +1 albo -3. nawet nie oczekuję na odpowiedzi do tego postu. chciałam, żeby ktoś mnie wysłuchał. koleżanka dała mi swoje konto, żebym mogła to zrobić. zresztą, nieważne. kiedy nadejdzie jesień, wszystko się skończy. możliwe nawet, że ktoś będzie szczęśliwy. ave.