Oczywiście, że walę smutkiem, jeśli wiem, że za parę godzin nad ranem, zbudzę się z bólem żołądka czy uwieraniem w klatce piersiowej. Wygląda na to jakbym miał najgorzej ze wszystkich? Wiem, że tak nie jest aczkolwiek komuś ze stanami depresyjnymi czy lękowymi ciężko przemówić do rozsądku…
Nauczyć się pozytywnego myślenia. Łatwo mówić. Nigdy tak naprawdę nie wiedziałem jak się do tego zabrać. Czy silna wola wystarczy? Trochę na bakier mam z tym. Od jakiegoś czasu próbuję się tak „oduczyć” masturbacji.
Co do odżywiania to nigdy się mu specjalnie nie przyglądałem. I szczerze mówiąc pierwszy raz się spotykam z taką sugestią, choć brzmi to bardzo z sensem. W rzeczywistości jadam chaotycznie i nieregularnie. Dużo podjadam np. słodkiego, za to strasznie rzadko owoców. Sery jadam.
Pisałem, też że mam zainteresowania, toteż nie muszę już niczego szukać, bo ciekawymi zajęciami potrafię sobie zająć całe dnie na bezrobociu, inaczej dawno bym zwariował. Ma się to niestety nijak do jakiejkolwiek pracy, bo i tu moje schorzenie daje mi mocno popalić. Wszelkie odchyły psychiczne są nieakceptowalne w zawodach, w których chciałbym pracować; plus do tego zwyczajny strach. Czasem pracuję dorywczo tu i tam ale te prace również starannie selekcjonuję – nie wyobrażam, siebie jako wrodzonego introwertyka, w pracy z ludźmi, pracy w zespole. Uwielbiam „autonomiczne” zajęcia. Może gdybym wyleczył nerwicę to bym stał się też bardziej towarzyski i w ogóle otwarty?
Odnoszę wrażenie, że cokolwiek robię to g… z tego wynika. Za jakiś czas zaczynam trzecią szkołę/trzeci zawód. Każdą poprzednią w jakimś stopniu zawalałem – nie potrafiłem wytrzymać tego „wyścigu szczurów” wśród uczniów/studentów. Boję się, że będzie tak zawsze.
Mam wrażenie, że jestem pozostawiony sam sobie. Mam otrzymać jakieś wsparcie od rodziny albo znajomych? Mało prawdopodobne, ci wszyscy żyją gdzieś tam daleko i mają własne życie/rodziny. Ojca nie mam a matka sama niespecjalnie chce się babrać w takich sprawach. Sama przechodziła nerwicę i ledwo wyszła z koszmaru. Ktoś powie, że jestem nastawiony pesymistycznie a ja powiem, że mówię jak jest, z ludźmi z mojego otoczenia.
Odniosłem wrażenie, że jak zacznę choć pozytywnie myśleć oraz będę mieć zainteresowania to mam jakieś szanse u płci przeciwnej. Bardzo się tego w głębi ducha boję – wiecznej samotności – i potrafię rozpamiętywać to za każdym razem gdy np. widzę jakąś parę na ulicy. Problem leży zupełnie gdzie indziej – moje poczucie samotności bierze się z tej mitycznej choroby. No dobrze nie fizycznej a raczej natury psychicznej – mam specyficzne upodobania seksualne w stosunku do kobiet. Seksuolodzy z którymi się spotykałem nie chcieli się podjąć specjalnie terapii celem wyeliminowania mojej dewiacji, tłumacząc to brakiem sensu, w sytuacji o ile dane upodobania da się jakoś wklecić w życie. Sęk w tym, że takich kobiet, jest jakiś promil ilościowo w naszym społeczeństwie, które by mnie takiego zaakceptowały. Stąd się bierze cała moja mania strachu przed samotnością, tudzież brakiem jakiegokolwiek spełnienia erotycznego i zrozumienia.
Generalnie wstyd mi tu wracać na forum o cokolwiek się pytać. Gdy sobie przypomnę ile „przepłakałem” tutaj nad brakiem dziewczyny, że chciałem płacić za randki. Ale często owijałem różne problemy w bawełnę, o niektórych z nich nie miałem pojęcia dopóki nie zetknąłem się z regularną medycyną. No i nigdy nie mam jaj, żeby się przyznać, że „wolę inaczej w łóżku”…
Generalnie jestem zobowiązany podziękować uprzejmie za rady. Może ktoś jeszcze dorzuci?