Są.
Nie dostrzegam jakichkolwiek przy tym ubytków tak zwanych duchowych, jeśli o to chodzi, i zapewne wielu mogłoby mi zarzucić, zwłaszcza obrońców swej wiary.
Niestety z przykrością stwierdzam, że bliższe są mi wszelkie postawy dekadenckie.
A także jestem ekshibicjonistką, w stopniu jednakże umiarkowanym.
Cierpiąc przy tym na wyniszczające niedowartościowanie i zabieganie o względy płci przeciwnej, o ich zachwyty, pochwały, komplementy, ich uwielbienie, fascynację i podziw, obnażam się przed obiektywem moich bliźnich, obecnie z większą swobodą i zamiłowaniem.
Pięknem trzeba się dzielić, powtarzam sobie pod prysznicem, kiedy spływa po mnie woda. Nieustannie towarzyszy mi przeświadczenie, że takie ciało trzeba pokazywać. Marnuje się ono będąc samotne, ukryte przed oczami wielu.
Wokół, przywdziewając sukienkę, czy to nago, słyszę- masz piękną figurę. Zarówno z ust kobiet jak i mężczyzn.
Uwielbiają na mnie patrzeć, mieć tylko dla siebie, uwieczniać.
Nie zabraniam im tego, niech napawają się. Uzależniający jest ich wzrok.
Ja bowiem sama nie mogę, kiedy stoję przed lustrem. Patrzę się, spoglądam przez ramię, unoszę włosy, dotykam piersi. Obracam się. Poruszam. To wszystko.
Ćwiczę, to wyciskanie potu na krągłe pośladki i uda, to kręcenie kołem na wcięcie w talii, godzinne. Noszenie gorsetu.
Opłaca się. Mam za to niewielkie poczucie wstydu, wzrok pełen zachwytu, udane życie łóżkowe.
Dla siebie jestem idealna, zapewne mnie za to nie polubicie.
W obecnych czasach, każdy powinien być w końcu zakompleksiony, nie?