Hej, piszę tutaj ponieważ nie mam kogo się poradzić, możne są tutaj bardziej doświadczone w życiu osoby i mi doradzą coś konkretnego, poza tym chcę się wygadać... Chodzi o toksyczny (?) związek. Pozwólcie, że zacznę od początku (postaram się jak najkrócej).
Z moim obecnym partnerem jestem ponad 4 lata, wcześniej przez 3 lata się przyjaźniliśmy. Na początku wiadomo było cudownie, potem wyjechaliśmy razem na studia było trochę dziwnie, czasem się kłóciliśmy, ale w koncu się "dotarliśmy" i było super. Mamy te same pasje, studiujemy podobne kierunki na tej samej uczelni, pracujemy w podobnych pracach (ale nie tej samej). Wszyscy zawsze uważają nas za parę na 5+, jego rodzice uwielbiają mnie, a moi jego, mamy te same marzenia i upodobania seksualne, nikt nigdy nikogo nie zdradził i nie uderzył. Wiec co jest nie tak? Sama nie wiem... Kiedyś było miedzy nami naprawdę cudownie, ale od pól roku się sypie. Coraz więcej kłótni o głupoty, on np się wydziera na cały blok jak rano się spiesze do pracy i nie ogarnę po sninadaniu, nawet jak próbuje go uspokoić, mowie spokojnie żeby sie nie unosil, że nie warto się kłócić o głupoty to on i tak robi to samo. Oboje ćwiczymy na siłowni (tam sie zresztą poznaliśmy) uważam, że nie wyglądam zle, mam "kostke" na brzuchu, duże pośladki itp. On często mi powtarza, żebym tu coś poprawiła tam coś poprawiła.. np że mogłabym bardziej się "dociąć" w sensie jeszcze bardziej uwidocznić mięśnie, że mam za małą pupę a nie jaka ktoś tam ktoś tam, że z kolei za duze ręce itd., żebym lepiej nie jezdizla na rowerze bo mi sie jeszcze lydki rozbuduja za bardzo. Często też słuszę, że mogłabym cos zrobić z tradzikiem (walcze z tym od dawna naprawę jest lepiej), że mam mały cellulit i mu to się nie podoba, żebym się mocniej malowała, że moze włosy bym przefarbowała, że w łóżku on chce cos tam robic codziennie czego ja nie lubie (nie lubię tego, nieraz się zgadzam, ale codziennie?..), żebym zaczęła brać tabletki antykoncepcyjne, bo on woli bez prezerwatywy, itd itp. A nie daj tylko ja mu coś powiem, że np ma straszny trądzik na plecach i zeby poszedl do lekarza bo beda blizny to już jest krzyk, żebym sobie zmieniła faceta jak się nie podoba... Po prostu nienawidze patzreć w lustro przez to, kiedyś miałam bardzo mało kompleksów, dzisiaj to wsyztko co napisałam plus dużo więcej. Wielu faceom sie podobam, często zapraszaja mnie np na kawę ale zawsze odmawiam bo jestem wierna jak pies, ale mimo tych zaproszeń czuję się paskudnie. Kiedyś kochałam ćwiczyć na siłowni, dzisij ide tam jak z przymusu. Do tego ciągle słyszę, że mam mu sprzatać dom, bo przecież jestem kobietą (oboje pracujemy po tyle samo godzin, ja tez wracam zmęczona..). Nieraz jak chcę z nim porozmawiać o nas, wyjaśnić co czuję, to słyszę, że mu się nie chce gadać, ze ma ciekawsze rzeczy do roboty, a jak już z nadmairu emocji płaczę to mówi, żebym nie beczała bo go to strasznie wkurza. A jak w nocy chce się przytulić, odpycha mnie mówiąc, że mu gorąco.
Nie wiem co się stało, że on tak się zachowuje, kiedyś mnie komplementował, przynosił kwiaty itp, dzisiaj mam wrażenie że tylko ja sie staram, gotuje mu, ubieram się sexi żeby mu się podobać, staram się organizować nam czas wspólny.
Jakieś 2 msc temu się rozstaliśmy na 2 tyg, potem wróclismy do siebie z obietnicami, że teraz będzie inaczej. Jak sie domyślacie była dobrze tylko chwile potem dokładnie to samo.
Ostatnio rozmawiałąm z nim, czy nie lepeij to skończyć to płakał i obiecywał poprawę, mówił że kocha że się zmieni... Nie wiem czy mu wierzyc już nieraz to obiecywał..
Wiem, że większość z Was napisze, żebym z nim zerwała, ale od 7 lat to najbliższa mi osoba i jest to ciężkie. Naprawde go kocham, a raczdej kocham to kim kiedys był i tak bardzo bym chciała, żeby to wróciło. Kiedyś często rozśmieszał mnie do łez, robił niespodzianki, tulił gdzie się tylko dało, porządał mnie a nie swoich fantazji, robił śniadania do łóżka. Wiem, że on umie się starać i nie rozumiem czemu tego nie robi...
Moi rodzice keidyś chcieli się rozwieść, było bardzo zle nie spali juz w jednej sypialni, ciagle sie klocicli. Ale w koncu stalo sie cos ze sie pogodzli, a dzisiaj jak wracam do nich czasem to zachowuja sie jak zakochane nastolatki. I chyba to tez trzyma mnie w przekonanaiu ze o milosc sie walczy. Bo walczy sie prawda? Mimo wszytsko?
Mam 21 lat, nie mam cukierkowego wyobrazenia o miłości, nie idealizuję mojego faceta, wiem że jestesmy oboje pełni wad, zawsze staram się go wspierać i chce po prostu szczęścia, chce zeby on był taki jak kiedyś.
Nie myślcie, że jestem 12 latką po 3 tygodniach zwiążku, tylko naprawde się pogubiłam i naprawde bardzo go kocham, dlatego bardzo proszę o rady, czy warto walczyć?
Nie boję sie z nim zerwać. Nie boje się samotności, wynajme pokój i się wyprowadzę, stać mnie na to, mam przyjaciół którzy zapełnia pewną pustkę. Ale najbardziej boję się, że już nigdy tak nikogo nie pokocham, że każdy następny będzie porównywany do niego, że kiedyś będę żałowac, że nie zawalczyłam po raz kolejny...
Z góry dziękuję Wam za wysłuchanie i pomoc.