Nie stresuję się. I tak wszystko się ostatecznie układa, nie potrafię wytłumaczyć, ale wychodzi na moje, zawsze.
Jestem więc zawsze jakaś rozleniwiona i ponura.
Kiedy się stresuje, co jest rzadkim zjawiskiem, raczej nazwałabym to pewną ekscytacją. Ekscytuję się przy niektórych rozmowach, ale wtedy wiercę się niczym robak, co jest dziwnym zjawiskiem, ach no i ten uśmiech mi towarzyszy , głosik.
Staram się wtedy dopiero oddychać. Myśląc: jestem tutaj, patrzą na mnie ci ludzie, którzy przyszli tu jeść pizze i pić piwo, znudzona para, nie rozmawiająca ze sobą, obserwują cię. Ale mają cię za nienormalną, bo wciąż się wiercisz i zachowujesz się jakbyś zaraz miała pójść z kimś do łóżka. A przecież mówisz jeszcze z sensem całkiem.
Teraz, w tym momencie się uspokajam, znowu nabieram powagi , czasami się zamyślam zanadto i nie jest już tak extra.
Kiedyś mój wykładowca powiedział mojej koleżance, żeby się nie stresowała, ponieważ z trudem przełykała ślinę, żeby się nie stresowała, bo będzie jeszcze gorzej, że przed nią inne egzaminy etc.
Powiedział to tak zachwycająco, niczym Filozof Mentor, że pomyślałam: On ma rację.
_________________
W miękkim futrze kota