Dziś zakończył się pierwszy zjazd w liceum (prywatne) "dla dorosłych" do którego zapisałem się po ukończeniu szkoły zawodowej.
Muszę powiedzieć, że strasznie się rozczarowałem. Nie poziomem nauczania (wiedziałem, że nie ma fajerwerków), klasą czy czymś takim, ale ludzie, którzy tam pracują po prostu no nie...
Jest trochę jak w przedszkolu. Mamy rozszerzony angielski, a na rozszerzonym (tak napisano na planie) czytaliśmy z kartki po kolei odmianę "być". Jak jakiś dzień świra
Na języku polskim babka sprawdza czy wszyscy mamy zeszyty w linię, a nie w kratkę, podaje tematy prac semestralnych, a następnie zadaje zadanie domowe na następne zajęcia i informuje, że w dzienniku będzie stawiać pluski za aktywność na zajęciach oraz, że będzie kartkówka z zadania domowego.
Na pracach semestralnych każą nam pisać numer indeksu (termin prac 20 listopada, a dyrektor na rozpoczęciu poinformował nas, że indeksy dostaniemy w grudniu) dodatkowo z każdego przedmiotu ma się odbyć egzamin pisemny i ustny (tylko z historii mniej więcej facet podał zakres materiału, a tak to coś tam było o jakichś -mailach, ale ostatecznie nikt nie podał nam nic konkretnego)
Koleś na rozszerzonej historii gada coś o disco-polo, a babka na przyrodzie drze się w niemiłosiernie bo koleś w ostatniej ławce korzysta z telefonu na jej lekcji, a w podstawówce dziennej w której uczy jest to nie do pomyślenia
Fakt nie płacę dużo za tą szkołę, ale jakoś tak, żal mi je tak wyrzucać, bo nie wiem jak mam to nazwać inaczej.
1. Czy tylko mnie wydaje się, że skończenie liceum w trybie eksternistycznym (wiecie te 11 egzaminów które trzeba zdać w 3 lata) byłoby lepszą opcją niż coś takiego? Tam też płacę za te egzaminy , ale nie mam kartkówek z zadań domowych
2. Chodził ktoś z was do jakiegoś prywatnego lo zaocznego- miał ktoś podobnie?