Najlepiej wspominam chyba koncertu Kultu na którym byłam jeszcze na pierwszym roku studiów, było świetnie, klimatycznie, odpowiednia ilość alkoholu szumiała mi w głowie, ludzie tańczyli, śpiewali... Bajka.
Poza tym Hey, mimo tego, że koncertowali tylko z nową płytą, a ze starych kawałków zagrali może dwa, Coma na którym byłam bardziej zawodowo niż prywatnie...
Uwielbiam też koncerty SDMu, chociaż nie chodzę na nie już tak regularnie jak kiedyś, w czasach, kiedy byłam ich ogromną fanką. To bardzo kameralne, przyjemne koncerciki na które można przyjść w ładnej sukience bez obawy, że wróci się z podeszwą odbitą na plecach.
Ach, no i jak mogłabym nie wspomnieć o mojej największej koncertowej przygodzie!
Jakoś na pierwszym roku znalazłam się (bardziej z przypadku, niż z własnej woli) na koncercie Pezeta. Po koncercie w klubie zorganizowane było spore after, gdzie ja z moją przyjaciółką zapoznałyśmy się z całą ich ekipą, po czym wylądowałyśmy u nich w hotelu, gdzie imprezowaliśmy do świtu. Wymieniliśmy się numerami telefonów i kilka razy zapraszali nas na koncerty w różnych miastach Polski, gdzie powtarzaliśmy ten sam proceder
W sumie ta znajomość trwała z rok. To bardzo miłe wspomnienia, zawsze towarzyszył temu dreszczyk emocji, to wchodzenie/wychodzenie z nimi tylnymi wyjściami, nasze honorowe miejsca na backstage, openbary, viproomy i inne tego typu rozrywki. Człowiek był młody i głupi
aż się łezka w oku kręci , fajne czasy.
_________________
Później luki w pamięci, zapatrzenia w okno -
tam mała dziewczynka w bloku naprzeciwko
uśmiecha się z żyletką pomiędzy zębami.
Myślę o jej chłodnych pocałunkach.
fire, walk with me...