O tak, albumy Tame Impala to świetne wskrzeszenie takiej bitelsowej psychodelii rodem z lat 60, również polecam, tak album Lonerism, jak i Innerspeaker.
Przede wszystkim - uwielbiam Cream, Jack Bruce, niech mu ziemia lekką będzie, to dla mistrz psychodelicznych kompozycji. Floydów zdecydowanie lubię bardziej tych wczesnych, niż późnych, szczególnie pierwszą płytę wręcz czczę, Doorsi jakoś mnie ani ziębią, ani grzeją. Ale na przykład Hawkwind - to już niezły odlot, jak i generalnie większość space rocka. Inni ulubieńcy - Ozric Tentacles, The Oscillation, My Brother The Wind, Porcupine Tree, Quicksilver Messenger Service, Electric Moon, Vanilla Fudge, Iron Butterfly. Sporo stonerowców też całymi garściami czerpie z psychodelii - Colour Haze, Kyuss, czy Electric Wizard dla przykładu. Krautrock też trochę zapewne się łapie do rocka psychodelicznego (Amon Duul, Can, Neu!).