Ostatnio rozmawiając z jednym młodym lekarzem ginekologiem o środkach antykoncepcyjnych, a w zasadzie to dzisiaj, dowiedziałam się wielu niezwykle interesujących rzeczy, które wprawiły mnie w ogromne zdziwienie. I jestem ciekawa, co o tym sądzicie.
Otóż, obecna nazwa tabletki antykoncepcyjne, jest tak naprawdę nieadekwatna w stosunku do środków, jakich się rzeczywiście używa, i jakie mają one skutki, bardziej pasowałoby tu bowiem określenie - tabletki wczesnoporonne.
I on mi zaczął tłumaczyć o tym endometrium, że podobno, żeby rzeczywiście tabletka zwierająca jakieś tam ilości hormonów, zadziałała hamująco na owulację, musiałaby kobieta łykać te tabletki niezwykle skrupulatnie, niemal na tip-top. A jak wiemy, jest to niemożliwe, zważając na to, że cykl menstruacyjny jest dość, że tak powiem wybujały i zależny od miliona czynników, zatem to czy rzeczywiście się to dzieje... Pytam, gdzie można przeczytać takie informacje, a on mówi mi: na każdej ulotce tabletek antykoncepcyjnych. Tyle tylko, że używa się tam bardzo sprytnie poniektórych wyrażeń wprowadzających człowieka błąd. Przecież poniektóre terminy wywołują zupełnie inne emocje.
Więc pytam, czy tak było zawsze? On mi mówi, że te tabletki niegdyś zawierające inną dawkę hormonów, prowadziły to negatywnych skutków, typu właśnie jakieś tam owłosienie zbędne, brak popędu płciowego, i tak dalej.
Więc taki z tego wniosek się nasuwa, czy przyjmując tabletki antykoncepcyjne, nie upośledzamy jakiegoś już poczętego życia? Bo nie wiemy tak naprawdę, kiedy ta tabletka antykoncepcyjna zadziała. Tyle ogarnęłam w trakcie dziesięciominutowego przemówienia. Może się mylę, może coś przekręcam.
Ale dla mnie brzmi to co najmniej strasznie.
_________________
W miękkim futrze kota