Po dłużej rozmowie ze mną tracą początkową żarliwość. Potrafię zdaje się więcej poza zwyczajową dawkę jadu...
Wyglądam na dość miłą dziewczynę, ujmującą innych swoim uśmiechem głównie, tak niewinnie i słodko, ale w trakcie rozmowy, rzadko raczę ich swoim wzrokiem, a cóż dopiero uśmiechem.
Wpatrzona w dal, wachluję wachlarzem, głośno wzdychając, z nogą założoną na nogę, i nigdy się z nimi nie zgadzam.
W głębi gdzieś- może, ale moja hardość nakazuje mi sprzeczać się, podważać, wątpić. Nie przytakiwać. Przekomarzać się słownie.
Niektórym to imponuje, mojemu partnerowi głównie.
Inni, czyli większość czuje się nieco speszona, wycofuje się. Nie muszę odmawiać, bo mnie nie zapraszają, nie chcą numerów, nic.
Jednak, kiedy mam do czynienia z absolutnym marginesem społecznym, nie odzywam się, bo się boję.
Tak obawiam się, że mogłabym dostać za swój niewyparzony język, bo nie potrafię z nimi inaczej. Ignoruję ich, w duchu swym przeklinając.
_________________
W miękkim futrze kota