Witam!
Po krótce opiszę swoją historię, bez tego ciężko będzie Wam zrozumieć mój problem.
Jestem z rocznika 95, chodziłam do LO o profilu humanistycznym (co jest błędem mojego życia), przez pół roku studiowałam prawo (drugi błąd) - mam już rok w plecy. Aktualnie dostałam się na dwa kierunki inżynierskie, czekam na wyniki z jeszcze jednego kierunku który najbardziej mi odpowiadał. Decyzję zmieniałam milion razy, mając mnóstwo myśli, wątpliwości w głowie. Musiałam w końcu podjąć decyzję, rodzice dali mi ultimatum - albo studia, albo mam sobie radzić sama. Wybrałam więc, niestety do końca nie czuję, żeby to było TO.
Już w zeszłym roku myślałam o weterynarii, jednak było już za późno na składanie deklaracji maturalnych. Stwierdziłam więc, że nie ma co się porywać z motyką na słońce i odpuściłam. Jest to jeden z tych kierunków, na które bardzo ciężko się dostać, szczególnie w Krakowie - liczą się aż 4 przedmioty maturalne. Raczej nie biorę pod uwagę innych miast (powody osobiste).
Jednak w przypadku tego kierunku, czuję że to w 100% coś, co chciałabym w życiu robić. Kocham zwierzęta z całego serca. Zawsze łatwo szło mi przyswajanie wiedzy, nauka sprawia mi satysfakcję, zawsze lubiłam biologię. Gorzej z chemią, ale wiem, że gdybym przysiadła nauczyłabym się. Mocno żałuję, że nie poszłam na biol-chem, jednak przez wszystkie te lata nie zastanawiałam się tak silnie nad tym, co naprawdę chciałabym robić po studiach, w czym jestem dobra (zawsze mówiło się o prawie, byłam dobra z polskiego, rodzinna tradycja itd).
Do sedna: Czy Waszym zdaniem byłabym w stanie nauczyć się przez ten rok, zaczynając od podstaw, do matury z rozszerzonej biologii i chemii, tak by obie zdać na ok 80%? Jednocześnie studiując. Czy jest w ogóle sens się na to porywać, nie chcę się rozczarować, jednak nie chcę też całe życie żyć w zakłamaniu z samą sobą. Na naukę mogłabym codziennie przeznaczyć ok 3 godziny.
Z góry dziękuję za jakiekolwiek zainteresowanie tematem