Nazwa tematu może wydawać się nieco przewrotna, ale od pewnego czasu jest to da mnie jakiś problem, z którym nie mogę sobie poradzić. Ogólnie chodzi o to, że z moją dziewczyną, ze względu na to, że studiuję w innym mieście widuję się raz na dwa tygodnie. Niedługo minie rok jak już jesteśmy ze sobą, ale teraz dostrzegam problemy, których nie widziałem na początku naszej znajomości.
Chodzi o to, że moja dziewczyna oprócz mnie nie ma nikogo. Teraz zaczyna się to niekorzystnie odbijać na naszym związku, bo czuję się przez nią trochę osaczony. Nie chcę go kończyć, bo to cudowna dziewczyna, ale jej samotność źle się odbija na naszych relacjach. Czuję presję z jej strony żeby ją zabierać do moich znajomych, co często robię, jednak jeśli nawet już jesteśmy razem z moimi znajomymi to moja dziewczyna się nie odzywa prawie nic. Siedzi cicho jakby była przyklejona do mnie. Wydaje mi się to bardzo dziwne. Nie wiem już jak jej pomóc, bo próbowałem ją poznać, ze znajomymi ze studiów, jednak że najczęstszym tematem naszych rozmów jest medycyna, a moja dziewczyna skończyła zawodówkę i pracuje to nie oszukujmy się niewiele rozumie z naszych rozmów i sama też się nie odzywa przy moich znajomych z roku. Mam też drugą grupę starych znajomych jeszcze z liceum i gimbazy, ale ona też nie może jakoś załapać z nimi kontaktu, mimo że widuje ich co jakiś czas od roku. Nie jest nawet w stanie wymienić więcej niż kilku zdań z dziewczynami kumpli. Naprawdę bardzo chciałbym jej pomóc i np. kilka razy prosiłem moich naprawdę zaufanych znajomych żeby próbowali ją zagadywać itp. ale to na nic. A podczas takich naszych wspólnych wyjść ze znajomymi mam wrażenie, że muszę niańczyć cały czas moją dziewczynę i tylko z nią rozmawiać, co nie ukrywam jest dosyć męczące. Nie chcę kończyć tego związku, ale bycie skazanym na własną dziewczyną podczas każdego wyjścia nie jest dla mnie normalne. Z kolei nie zabieranie jej ze sobą to skazywanie jej na siedzenie we własnych 4 ścianach.