Jestem tutaj nowa, więc witam wszystkich gorąco!
Szukam porady, obiektywnego spojrzenia na sprawę. Postaram się opisać jak najkrócej
otóż od wakacji 2015 roku jestem z moim chłopakiem, po skończeniu studiów w czerwcu ubiegłego roku wróciłam do domu (czyli typowy powrót z wielkiego miasta na małą wieś, możecie się dziwić bo i ja niekiedy dziwię się sama sobie, ale w tamtym okresie związku chęć przebywania razem była większa niż cokolwiek, a jego wyjazd niemożliwy) i pod koniec roku zamieszkaliśmy razem (u niego, również wioska, jednak dalej trochę od mojej rodzinnej). Przechodząc do sedna, nie wiem czy zaczęło się tak dziać ostatnio (mam na myśli ostatnie miesiące) czy ja wcześniej tego nie widziałam, bądź nie było to dla mnie tak uciążliwe, ale mam wrażenie że mój chłopak nie ma dla mnie czasu, a wręcz woli go spędzać z.... kumplami. Dodam od razu, że nie jestem o nich zazdrosna (tak myślę) i sama ich lubię jako kolegów, chętnie spędzam z nimi czas, ale nie chce tego robić non stop. Chłopak pracuje do godziny 17, ja jak na razie 'siedzę w domu' i opiekuję się jego bratem (niedawno spadła na nas ta odpowiedzialność), wprawdzie ma on 19 lat, ale ma problemy, bierze leki psychotropowe i generalnie mówiąc potrzebuje kogoś, kto ugotuje mu obiadek i będzie dotrzymywał towarzystwa, bo przebywanie w samotności dla niego kończy się źle. Także ja siedzę, a on pracuje. Kiedy wraca wieczorami, a to piłka z kolegami 3-4 razy w tygodniu, po czym coś tam z nimi robi. Pewnie, fajnie że ma swoje zainteresowania i niech ma dalej i czerpie z nich radość. Jednak najczęściej w pozostałe dni, kiedy nie ma piłki, zawsze po pracy musi gdzieś jechać, z kimś się spotkać, mówi mi że jedzie do swojego ojca, po czym okazuje się, że jechał gdzieś z kolegą, no i oczywiście zazwyczaj musi jechać sam. Jasne, mówi też czasem jedź ze mną, najczęściej wtedy, kiedy wie sam, że już przesadza... głupi przykład, w sobotę po meczu mówi, że chce porobić coś razem, po czym jedziemy po jego kolegę, oni idą grać 'w maszyny' a ja siedzę w samochodzie 3 godziny, bo 'przecież to nie jest miejsce dla Ciebie'. Nie chcę też przesadzać, są dni kiedy nie pojedzie zaraz po tym, jak wróci z pracy. Niestety, ogólnie moje wrażenie jest takie, że on woli spędzać czas z innymi, a ze mną przebywanie go wręcz męczy. Wczoraj, w kłótni dowiedziałam się że jestem natrętem i zmuszam go żeby ze mną przebywał. Pewnie, nie raz mówię mu, że może razem byśmy coś porobili, albo po którymś dniu z rzędu pytam, czy znów ma zamiar jechać sam i mnie zostawić, na co on wścieka się i tyle. Dodam, że on uważa, że skoro i tak codziennie się widzimy, skoro razem mieszkamy, to i tak spędzamy razem czas. Pewnie, widzimy się, ale te parę minut przed jego wyjściem do pracy i jakaś godzina między powrotem a wyjściem dla mnie nie jest raczej wspólnym czasem.
Nie jest to tak, że uważam że mnie zdradza (ufam mu i wierzę i wiem, że nie), ani że chcę się rozstać. Zastanawiam się po prostu czy to ja przesadzam i zwariowałam? Czy jednak mam trochę racji? Może ktoś miał podobną sytuację i podzieli się doświadczeniem?
Proszę proszę proszę o jakieś opinie