Cześć,
Od niedawna jestem z o 5 lat młodszym chłopakiem (on 20, ja 25 lat). Mieszkamy od siebie około 12 km (ja w mniejszym miasteczku, on w mieście). Wszystko układało się raczej dobrze, aż do felernej środy.
W środę umówiliśmy się, że przyjdzie do mnie po pracy (rozdawałam ulotki w jednym z hipermarketów), mieliśmy zjeść coś na mieście, a potem pojechać do mnie na noc. Niestety, mój tato miał umówioną wizytę u lekarza i uparł się, że mnie odbierze z pracy. Nie dało się go przekonać, że podwózki nie potrzebuję, bo jestem umówiona. Ba, mój tato chciał w końcu poznać mojego chłopaka - on raczej niekoniecznie. Umówiliśmy się, że mój chłopak po prostu dojedzie, bo z moim tatą się nie da dogadać.
Jak tylko wróciłam do domu, rzuciłam się do robienia późnego obiadu (za to co nie poszliśmy, tak jak się umawialiśmy) i ogarnięcia siebie samej. Miał pociągi o 21:15 i 22:15. Jako że bardzo chciałam go zobaczyć, żartowałam sobie, że o 22 nie zostanie wpuszczony do domu. Po 21:15 stwierdził, że "jest sprawa", więc już wiedziałam, ze tym wcześniejszym nie dojedzie. Pożartowałam o tym, że co, teraz nie wpuszczam go do domu? Oznajmił, że "tak jak mówię". Uznałam to za potwierdzenie, że przyjeżdża po 22.
Mija godzina przyjazdu pociągu, kolejne minuty, kwadrans, drugi kwadrans. Nie ma go. Próbuję się dodzwonić - nie odbiera. Piszę esemesa - brak odpowiedzi. Na facebooku jest dostępny, a to znaczy, że nikt go po drodze nie zabił/zrobił mu coś.
Emocje jednak wygrały nade mną, rozpłakałam się, wpadłam w histerię, której nie mogłam powstrzymać. Poczułam się wystawiona do wiatru, ostatnia frajerka. Niestety, kiedyś chorowałam na depresję - nigdy jednak nie podjęłam się leczenia, ponieważ zawsze wygrywał wstyd i nie potrafiłam poprosić mamę, aby umówiła mnie na wizytę - i czasami zdarzają mi się takie ataki, jak ktoś zrobi mi jakąś wielką przykrość. Ostatni taki atak miałam pół roku temu. Wiem, że nagrałam mu się na skrzynce taka zapłakana. Potem zrobiłam to trzykrotnie o 3 w nocy, przyznając się do swojego problemu (nigdy wcześniej mu o tym nie mówiłam). Mówiłam o swojej beznadziejności, braku celu w życiu, próbach samobójczych. Teraz naprawdę walę się po głowie, że coś takiego zrobiłam. Nie tak to powinnam mu przekazać. Może nawet nigdy się nie przyznawać, tylko wciąż ukrywać, jak to potrafiłam przed swoimi rodzicami.
Wiem od znajomej z pracy, w której on też pracuje, że dzień wcześniej popił ze znajomymi i tato go do mnie nie puścił. Dodatkowo twierdzi, że pisał mi, że nie przyjedzie (dopiero teraz podejrzewam, że to co, ja uznałam za potwierdzenie przyjazdu po 22, to była wiadomość, że jednak go nie będzie). Chce rozmowy, ale... nie odzywa się do mnie od 4 dni.
Porozmawiałam z moim najlepszym kolegą o całej sprawie. Mówił, że niestety on może czuć się teraz osaczony. Jeśli sama do niego napiszę, poczuje się za bezpiecznie, a z tymi rewelacjami, które mu sprzedałam, będzie wiedział, że jestem zdesperowana (bo raczej jestem...). Mówił, że mam sobie jakoś przeżyć te dni, nawet dodać kilka fotek na fejsa, jak robię super rzeczy. Jest całkiem przekonany, że się odezwie za 3-4 dni, bo sam zatęskni. Dostałam też instrukcje, jak mam się zachować, jak już nawiąże kontakt...
Ale obawiam się, że się nie odezwie. Że to moja wina. A najbardziej wstydzę się tych wyznań pod wpływem emocji, do tego przyznania się do mojego problemu. Nikt przecież nie chce żyć z osobą, która ma czasami nawroty depresji i reaguje tak histerycznie. Cały czas łapię telefon i od razu go rzucam, żeby nic nie napisać czy zadzwonić. Wariuję gorzej niż w środę. Najgorzej jest, że są święta, rodzina się zjechała, a ja nawet nie mam energii, aby sobie z nimi pożartować. Dwa razy już sprzedałam im wymówkę, że "muszę coś załatwić do pracy", żeby móc uciec do swojego mieszkania i w zaciszu sobie popłakać.
Co mam zrobić? Trzymać się planu kolegi? A jeśli tak, to jak mam w tym wszystkim wytrzymać? Co jeśli naprawdę nie nawiąże kontaktu? A może jednak zadzwonić? Sama już nie wiem, co mam zrobić. Wiem, że czuję się winna i nie umiem sobie z tym wszystkim poradzić.
_________________
Najpierw rezygnujesz z drobiazgów, potem z większych rzeczy, a w końcu ze wszystkiego. Śmiejesz się coraz ciszej, aż wreszcie zupełnie przestajesz się śmiać. Twój uśmiech przygasa, aż staje się tylko imitacją radości, czymś nakładanym jak makijaż.