Wbrew pozorom codzienność może być naprawdę dobijająca, wpędzać w melancholię, zniechęcać do działania. Często łapie mnie coś takiego, zwłaszcza jesienią - wszystko wydaje się być szare, nudne i jałowe. To może być dziwne, ale miałam kiedyś w życiu taki burzliwy okres, w którym nic nie było uporządkowane, moje emocje zmieniały się każdego dnia, sporo piłam, miałam jakieś autodestrukcyjne, głupie wkręty, dużo problemów i dwie przyjaciółki w takiej samej dupie życiowej jak ja, a potem nagle się zakochałam... i nastała całkowita, niczym niezmącona stabilizacja. Pamiętam, że na początku wręcz mi to przeszkadzało, tęskniłam za czymś konkretnym, jakimś uderzeniem, kopem, łzami, czymkolwiek. Gdybym wtedy w porę się nie ogarnęła pewnie zostawiłabym to co mam tylko po to, żeby żyć tak jak mi się (wtedy) najbardziej podobało, jak wszyscy moi dekadenccy idole, którzy skończyli marnie, byleby tylko ciągle czuć coś mocnego. To piekielnie dziwna rzecz, do dziś nie umiem jej sama sobie wytłumaczyć i pewnie z tego mojego pisania także nie wyniknie zbyt wiele. W każdym razie w odpowiednim czasie zrozumiałam, że właśnie ta szara, z pozoru nudna codzienność, to zwykłe, 'bezfajerwerkowe' szczęście. Fakt, że nie płakałam od niepamiętnych czasów, że budzę się i zasypiam spokojna, uśmiecham się do ludzi na ulicy. Od tego czasu staram się doceniać i dopieszczać takie detale, które mogą w jakiś sposób umilić mi ten zwykły, niczym niewyróżniający się dzień. Lubię zjeść razem śniadanie w łóżku, sprawić sobie świeże kwiaty i co chwilę je wąchać, przejść się boso po trawie i czytać książki na słońcu, skoczyć gdzieś czasem stopem... w najprostszy sposób upiększać sobie życie. Nie trzeba do tego cudów, trzeba wyłącznie chcieć.
_________________
Później luki w pamięci, zapatrzenia w okno -
tam mała dziewczynka w bloku naprzeciwko
uśmiecha się z żyletką pomiędzy zębami.
Myślę o jej chłodnych pocałunkach.
fire, walk with me...