Witam. Niedawno skończyłem 19 lat. W moim domu od czasów gimnazjum jest beznadziejna atmosfera. Zawsze lubiłem tutaj przebywać, urodziłem się i dorastałem w jednym domu, przyzwyczaiłem się do mojego miejsca i był to mój azyl. Z czasem sytuacja nabierała coraz czarniejszych barw, powstały konflikty rodzinne, w wyniku których cała rodzina ze strony taty przestała się do nas odzywać. On wtedy po raz pierwszy stanął po stronie swojej własnej rodziny (czyli naszej). Wszystko zdawało się uspokajać, gdy nagle przeniesiono go na inne stanowisko w pracy. Poznał kolegów, którzy zdradzają swoje żony lub są wolnymi strzelcami i mimo wieku ok. 50 lat robią "szaleństwa" (jeżdżą na motorach i podrywają tirówy
). Nie wiem do końca dlaczego, ale upodobał sobie ich sposób bycia i stał się ich frajerem. Wszystko za nich robi, nosi, sprząta, prawi im komplementy i podbija ego, raz po raz powtarzając im, że on taki biedny, bo rodzina go ogranicza i też by tak chciał. Skąd wiem to wszystko? Bo żali im się przez telefon za ścianą mojego pokoju. Umie robić drobne naprawy, więc nawet w życiu prywatnym im wszystkim usługuje. Zawsze to koledzy są na pierwszym miejscu, woli siedzieć w domu, nachlać się i naprawiać koledze komputer, niż wyjść z rodziną na spacer, bo co sobie kolega pomyśli, jak zamiast 3 dni naprawa zajmie mu 4. A skoro już mowa o chlaniu, tata, żeby nie podpadło, nie chodzi z kolegami na piwo, tylko otwiera 3 puszki dziennie w domu, jak akurat biorę prysznic lub śpię, a potem chowa je pod łóżko, żeby nikt się nie kapnął. Szkoda, że chodzi po domu, obija się o ściany, gęba mu się nie zamyka i obraża mnie i matkę (siostra z racji niedawnej wyprowadzki ma już spokój..). Mam tego dość, postanowiłem skończyć możliwie szybką szkołę i wynieść się z tej patologii, szkoda, że matka nie podziela mojego zdania i woli go naprawiać, powtarzając "przecież nie jest tak źle", "on się zmieni". Seryjnie mnie to wku#wia. Dlaczego ludzie nie potrafią opuścić tonącego okrętu? Dla mnie tata też był bliską osobą, uwielbiałem spędzać z nim czas, ale widać nigdy nie chciał mieć rodziny, skoro wybrał kumpli
Piszę to, bo z jednej strony potrzebowałem to z siebie wyrzucić. Z drugiej jednak, może widzicie jakieś inne, mniej drastyczne wyjście? Nie mogę tu zostawić mamy, a ona jak na złość chce zostać w tym domu. Też wolałbym skończyć dobre studia i zostać kim zechcę, ale ja dłużej tego nie wytrzymam. Nie widzę siebie uczącego się do egzaminu, kiedy nad głową latają butelki i wyzwiska. Co zrobilibyście na moim miejscu?