Moim zdaniem, w dzisiejszych czasach - jeśli ktoś jest osobą korzystającą na bieżąco z Internetu i komputera - takie wyrazy jak:
lajkowanie
hejtowanie
czatowanie
subskrubowanie
streamowanie
spojlerowanie (to z angielskiego?)
facebook
bycie "youtuberem" i youtubowanie
blogowanie,blog, bloger (to też z anglika?)
są czymś normalnym, z tym się zetkniemy na pewno i trzeba przynajmniej wiedzieć co to oznacza, aby nie zginąć
. Więc, w rzeczywistości wirtualnej - nie widzę w tym nic złego. Co innego w "prawdziwym" świecie. Odzywki w stylu "sory" czy "newermajnd" (specjalnie tak napisałam ;D) mnie denerwują. Co innego, gdy jakiś wyraz wyrywa nam się przypadkiem podczas rozmowy (bo przecież naleciałości świata wirtualnego mają na nas wpływ w realnym świecie), a co innego, gdy ktoś na siłę stara się dodać sobie prestiżu poprzez takie odzywki. Jest to dla mnie niezrozumiale w świecie, gdzie każdy z nas zna podstawy angielskiego i ciężko czymś takim zaimponować.
Denerwują mnie też... blogi angielsko - polskie. To dość śmieszne :D bo przecież napisałam, wyżej, że nie widzę problemu w angielsko - polskiej wirtualnej mieszance. A jednak, ta jedna dziedzina mnie irytuje - albo piszemy całego bloga po polsku albo po angielsku, zdecydujmy się. Bo takie mieszanie kojarzy mi się ze słabym szpanem - wow, popatrzcie, potrafię tytuł napisać po angielsku!
Cytat:
Osobiście, preferuje używanie polskiego ale czy jest możliwość przetrwania języka w erze globalnej wioski? Może wiek, dwa?
Mam nadzieję, że więcej :). Moim zdaniem granice można rozmywać, dziedzictwo kulturowe należy chronić. A język to dla mnie takie dziedzictwo.
_________________
http://mama24na7.blog.pl/