Sama jestem absolwentką szkoły plastycznej i patrząc na siebie i swoich znajomych z tego okresu - fakt, mogliśmy wydać się ludziom postronnym nad wyraz irytujący. W tej szkole jest tyle niecodziennych postaci i takie charaktery, że jeśli niczym się nie wyróżniasz, to tak na dobrą sprawę nikt cię nie zauważa. Wiadomo, talent talentem, ale wizerunek również trzeba sobie wyrobić. Strój i fryzura to główna wizytówka - wiele osób aż za bardzo brało sobie to do serca i różne dziwactwa nam czasem wychodziły z tego polotu fantazji projektanta. Poza tym, jak przez 5 dni w tygodniu wszyscy nieustannie ci wmawiają, że jesteś wyjątkowy i hołota z rejonówek powinna z ciebie brać przykład, to dociskasz "styl" i podkręcasz swoje i tak już tłuste ego jeszcze bardziej, żeby pokazać, że fakt - jesteś na przedzie, daleko przed wszystkimi. Zadzierasz nosa, chociaż czasem nawet nie masz tego w swoich intencjach.
To poczucie bycia najlepszym co podatniejszym dzieciakom naprawdę psuje psychikę i czasem kończy się niebezpiecznie. Po ukończeniu szkoły następuje, albo gwałtowny strzał ze strony rzeczywistości, pokornieje się, albo idzie się na ASP i w dalszym ciągu żyje w świecie własnego idealnego ja.
a ty mi dziwko buty poleruj, bo jestem następnym Picasso.
Nie chcę tu dać do zrozumienia, że to jedynie szkoła lansu, bo jest tam też mnóstwo ciężkiej pracy, łzy, pot, nieprzespane noce i ból w krzyżu, ale nie da się ukryć, że ludzie stamtąd często uważają się po prostu za lepszych od reszty wszechświata.
_________________
meow