Witajcie, czy moglibyście doradzić mi co mam zrobić ponieważ pogubiłem się już i ręce mi opadły. Mam 20 lat i od kiedy pamiętam zawsze byłem outsiderem, samotnikiem i indywidualistom. Chodziłem własnymi ścieżkami, interesowało mnie to o czym inni nie mieli pojęcia. Nigdy nie byłem duszą towarzystwa, a krąg moich znajomych był bardzo wąski i taki też pozostaje do dzisiaj. Nigdy nie prosiłem nikogo o pomoc, ani żeby mi doradził, ani pomógł coś zrobić. Zawsze nad wszystkim rozmyślałem sam i tak też rozwiązywałem problemy. Zawsze lepiej czułem się samemu ze sobą niż w gronie znajomych. Przez tyle lat uodporniłem się na ludzi i na ich uczucia, że wiele razy ich raniłem tym co mówiłem. Przestałem zwracać uwagę na innych i na ich zdanie o mnie. Nie dopuszczałem bliżej do siebie innych osób a jeśli ktoś za bardzo próbował się do mnie dostać wywoływało to u mnie na tyle dużą frustrację i agresję, że nie mogłem pohamować się. Zazwyczaj nie mam problemów z kontaktami z innymi ludźmi, żeby się z nimi spotkać, porozmawiać, pójść do kina czy na koncert itd. To znaczy z porozmawianiem jest problem, bo z większością ludzi nie mam o czym rozmawiać, poza tym mam wrażenie, że ludzie mnie unikają albo się mnie boją (w sumie to się im trochę nie dziwię
) . Jedyni którzy nie mają oporów to żule i jechowi (bez urazy).
Ale do sedna. Czuję, że zaczyna we mnie coś pękać, że już nie potrafię tak jak kiedyś twardo samemu stąpać po ziemi. Coraz bardziej chciałbym się upodobnić do reszty, która nie ma problemów z byciem samotnymi. Nie wiem co mam zrobić, jak to naprawić. Jak chociażby sobie ulżyć w tym. Nie mam dziewczyny (bo kto by chciał być tak traktowany) a w gronie swoich znajomych nie widzę osoby, z którą mógłbym o tym pogadać, coś z tym zrobić. Poratujcie, co ja mam zrobić, bo już naprawdę źle mi z tym.