Mam 25 lat, pracę której nie lubię, studia które przesypiam i życie które mi się nie udaje. Nie wiem co się dzieje z moim życiem, przestaje panować nad własnymi myślami. Ciągle myślę o samobójstwie i gdyby był jeszcze choć jeden wyraźny powód tego, ale nie ma. To wszystko pojawiają się od tak po prostu z niczego kilkadziesiąt razy dziennie. Strasznie mnie to przytłacza, boję się tego co sam stwarzam w głowie. Nie wiem kiedy to się na dobre zaczęło, w moim życiu zawsze było coś nie tak. Brak celu w życiu, żadnego sensu w tym co robię, zero prawdziwych przyjaciół, żadnej miłości, na dobrą sprawę na niczym mi nie zależy, wszystko jest bezbarwne, toksyczne relacje z ludźmi nie tylko bliskimi. Tak było zawsze odkąd pamiętam, bywały lepsze okresy, ale to wszystko zawsze wracało. Nie potrafię odnaleźć przyjaźni, miłości, sensu życia, siebie. Większość rzeczy w moim życiu stała się bezsensowna, bezbarwna, nic nie warta, pusta. Na niczym mi nie zależy, żyje bo się rano budzę i wychodzę do pracy. Często mam ochotę wyjść i się rozpłynąć, coś zrobić. Często jest mi tak kurewsko źle i to bez jakiegoś wielkiego powodu.
Udało mi się jakoś dotrwać do czwartego roku studiów, powinienem mieć już dawno napisaną pracę, a ja nie potrafię pójść do biblioteki i poszukać paru książek. Czuje jakbym się wypalił, jakbym miał mózg przepełniony chorymi niepotrzebnymi pierdołami. Nie potrafię się uczyć, skupić, czytam po kilka razy, a nie mogę zapamiętać kilku słów. Za to pamiętam takie pierdoły, których nie chce pamiętać ale one ciągle są. Przez całe życie, z nikim prócz rodziny, nie nawiązałem normalnej dłuższej relacji. Czuje się obco wśród, nieswojo, męczy mnie wychodzenie do ludzi, nie lubię ich a jeszcze bardziej nienawidzę siebie. Nie mam wielu znajomych, a z tym których mam ledwo utrzymuje kontakt.
Czuje jakąś taką wielką pustkę w życiu i zupełnie nie wiem jak to zmienić. Próbowałem na różne sposoby, ale efekty były dalekie od założeń. Nie wiem co zrobić ze swoim życiem, jakie decyzje podjąć by ciągle nie żałować. Jest we mnie tyle "rzeczy" których nie powinno być, których nie potrafię zrozumieć, nie wiem skąd to się bierze. Jest we mnie cała masa sprzeczności, które na siłę chciałbym pod coś dopasować, a nie potrafię. Wszystko mnie wkurza, denerwuje. Chce mi się ryczeć, wyjść i biec. Jak najdalej i gdzieś po drodze stracić to życie. Tak by było najprościej i najłatwiej. Nie umiem żyć, chyba nie ma w tym życiu czegokolwiek, co chciałbym robić. Nie ma nikogo i niczego, co dałoby mi jakąkolwiek chęć do życia. Nie daję rady funkcjonować. Mam dosyć każdej chwili, która nastaje. Mam dość, bólu który rozrywa mi wnętrze i mózg który jeszcze do tego dusi się w gęstym bagnie chorych myśli.
Nie potrafię nad tym zapanować. Byłem u lekarza, robiłem badania krwi, ale one nic nie wykazały. Chodziłem do psychologa który stwierdził pieprzoną głęboką depresją i próbował robić ze mnie jeszcze większego wariata niż jestem. Odwiedzałem też psychiatrę, przez prawie dwa lata brałem tabletki niby przeciwdepresyjne i przeciw zmęczeniu, ale nie było żadnej poprawy a wręcz przeciwnie. Popadam w jakiś totalny obłęd, gdy mam wolne, potrafię przespać cały dzień, bo nikt się mną nie interesuje, nikt nie ma pojęcia co się dzieje. Już nie wiem co robić, lodowaty prysznic, wysiłek fizyczny, paczka fajek, cholernie mocna kawa, butelka whisky, żadne samozaparcie, nic mi nie pomaga.
Niemal rok zbierałem się by wyrzucić to z siebie, i podobno miałem się czuć teraz lepiej. Ale to nieprawda, zamiast tego myślę o beznadziei która ogarnia mnie każdego dnia, boje się tego co robię, tego co może się stać. Nie wiem nawet co tu robię i czego szukam, nie wiem już co robić, jak przestać. Nic już nie wiem.