Kiedyś dbałem o swoje obowiązki i byłem systematyczny w wielu aspektach. Był to okres trwający gdzieś tak do początku 5 klasy podstawówki. Można powiedzieć, że byłem perfekcjonistą. Miałem jakąś nerwicę i właściwie to nie wiem co się z nią stało, bo dzisiaj w moim życiu już jej raczej nie uświadczam.
Wtedy byłem świadom tego, że muszę o siebie walczyć etc. Pamiętam jak na rozpoczęciu roku szkolnego w IV klasie nie wiedziałem co ze sobą zrobić, jak to będzie, co to będzie, bałem się jak pies. Później było coraz mniej przykładania się do obowiązków, aż w końcu dzisiaj mam prawie że *****.
Kilka razy miałem myśli związane z zakończeniem egzystencji, co było można powiedzieć jak punkt kulminacyjny, tyle że taki negatywny. Wtedy doszedłem do wniosku, że po co mam pracować nad sobą, skoro i tak teraz albo kiedyś umrę.
Olewam i olewam, jeszcze raz olewam, odpuszczam bo są zaległości. Wtedy byłem głupi i wierzyłem w tego waszego całego Boga. To chyba tylko dlatego, że na religii naściemniano mi, że będę żył wieczne, w niebie i wgl.
Słyszałem kiedyś jakąś historię, że człowiekowi rodzi się dziecko... Kilka osób, w tym głównie rodzina pomagają mu i nagle zaczyna się starać o swoją edukację etc. Kiedyś ćpał, nie chodził do szkoły, a dziś po latach jest profesorem, czy jakimś tam mgr, ma dom, rodzinę.
JAK WY TO ROBICIE? Skąd czerpiecie motywację? Macie w ogóle jakieś inspiracje, czy to czysty rozsądek mówiący: trzeba pracować? U mnie nie było punktu zwrotnego przez który wstałem i zacząłem iść po lepszego siebie, ale raczej były same takie, że wstawałem tylko po to by odwrócić się i zniknąć w danej dziedzinie lub pójść tam, gdzie linia oporu jest niższa.
Jak podobała mi się niedawno obca dziewczyna, to mimo tego że porównywałem się do niej, myślałem jaka ona może być, w pewnym momencie starałem się przestać na nią patrzeć, bo wiedziałem iż będzie z tego nic. Wszystko chyba dlatego, że była ode mnie lepsza o zbyt dużo i nie chciałem zawracać jej głowy. ( Gdyby dostrzegła, że patrzę się w nią jak w obrazek, to by mnie wyśmiała)
Odpuszczam i tyle. Resztki mojego perfekcjonizmu z dawnych lat sprawiają, że posprzątam wokół siebie i się umyję, a właściwie to jeszcze można do tego zaliczyć przestrzeganie większości reguł.
Wy też wierzycie w te bajeczki o Bogach? Proponuję nie przestawać, bo może się okazać że nie macie po co się starać żyć i dla kogo, no chyba żeby być lepszym niż kolega/koleżanka. Tak więc tkwijcie w swoich przekonaniach i pozytywnych psychozach, które są wam potrzebne by nie czynić zła. Zarażajcie dalej.