W życiu tak samo jak i tu największym problemem jest to, w jaki sposób ''zaprogramowałaś'' się sama oraz jak ''zaprogramowało'' Cię środowisko. Bardzo często jest tak, że mamy zakodowane w głowie, iż trzeba coś robić by być szczęśliwym tudzież czego nie wolno by być szczęśliwym. Uczysz się tego dostając od rodziców pochwały czy reprymendy, obserwując otoczenie, czytając książki, oglądając filmy, mając do czynienia; z propagandami bądź jednostkami nimi zakażonymi, ze łzami w oczach i podnieceniem w głosie innych po danym wydarzeniu, z reakcjami innych na śmierć brata znajomego znajomych itd. Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze kultura, klimat, tradycja itp. Bądź co bądź zarówno ''u nas'' jak we wszystkich innych mniej bądź bardziej rozwiniętych miejscach na tej elipsoidzie obrotowej zwanej ziemią przyjaciel to tak jakby członek rodziny, prywatny psychiatra, doradca, opiniodawca, rzeczoznawca, mentor, a czasem bodyguard i dozorca. Bardzo często mianem przyjaciela określa się tak zwanego przydupasa lub poniekąd zaufaną osobę, z którą współpracujemy. Jeden jest dobry w tym, drugi w tamtym. Gdyby każdy był dobry we wszystkim, to przecież... ''do wszystkiego do niczego'' Niby warto znać np. dobrego mechanika będąc np. dobrym adwokatem, ponieważ można dzięki temu wymieniać się w tym przypadku wiedzą. Ten mechanizm działa od początku świata, więc ciężko będzie się go teraz nagle wyprzeć. Ludzie od zarania dziejów wymieniali broń na pożywienie, futra na coś tam itd, ale do cholery ile można? Jeżeli ktoś by zapomniał, to przypominam, że aktualnym środkiem płatniczym nie są bartery, ale hajs do rąsi lub hajs na konto.
Spotkałem się z czymś takim, że ludzie niby zamiast do przyjaciela chodzą do psychiatrów, gdzie płacą za słuchanie ich ględzenia, ale muszę podkreślić, że nie jest to informacja z wiarygodnego źródła. Według mnie jest to znacznie lepsze rozwiązanie, bo taki psychiatra zazwyczaj będzie obiektywniejszy niż przyjaciel.
Dobra, a teraz powiedzcie kto nas tego gówna nauczył? Rozumiem, żeby wymieniać się usługami w stylu podlewanie kwiatków pod nieobecność, podwożenie do pracy, czy doświadczeniem z danych dziedzin jak dzidy na futra w prehistorii i robić to nieodpłatnie lub po taniości, po starej dobrej przelotnej znajomości itp. Nawet ma to sens, bo zlecając to niezaufanemu ''obcemu'' wypadałoby od razu zrobić mu jakiś mały przelew na konto. ( Tak, na konto, bo niedługo już nie będzie tych kolorowych papierków i brzęczących blaszek, a za przelew będzie trzeba płacić. ) Natomiast nie rozumiem tego by bawić się w doradców i psychologów.
Wracając do przyjaźni, to czasem nie warto mieć darmowego psychiatry kosztem tego, by ktoś miał na Ciebie haka.
Jesteśmy zbyt przyjaźni i kochani :/ Traktujemy się jak rodzinę, co jest dla mnie absurdem, gdyż wychodzę z założenia płać i spierniczaj. Nie lubię czegoś takiego, że ktoś mnie gdzieś podwozi i nie chce pieniędzy lub gdy ktoś kogoś czegoś za free uczy. Nie jesteśmy małżeństwem mającym wspólną firmę i wspólne konto. Czy jesteśmy?
Przyjaźń od zerówki rozpadła się pod koniec gimnazjum, kiedy wszystkie rozeszłyśmy się do różnych szkół.
x
Pff. I co płakać będziesz z tego powodu? Przyjaciele się zmieniają i przyjaciół się zmienia. To tylko wrogowie pozostają tym kim są.
Ogarnijcie się z tym zwierzaniem się, opowiadaniem jak minął Wam dzień i pierniczeniem o modzie. Tak będzie lepiej. Mówię Wam. To nie prowadzi do niczego dobrego. Powinniśmy być wszyscy obcy i anonimowi, a rozliczać się na bieżąco, bo mając u kogoś dług wdzięczności ( Ja osobiście tak mam, nie wiem jak Wy... ) czujemy się przytłoczeni i wgl :)
_________________
Życie to tylko gra, tyle że gra się w nią raz.