Nie wiem, czy to dobre miejsce na temat, ale na prawdę nie wiem gdzie napisać.
Po dzisiajszym dniu jestem załamany. Czuję, że zawaliłem egzamin przyrodniczy i z matmy. Wyliczyłem, że mam tylko 10 do 12 punktów na 28 z przyrodniczych, z matmy również trochę ponad 40%. Nigdy nie byłem dobry z matmy, ale 3 lata regularnej nauki z innych przedmiotów poszły w piach. Co innego z polskiego, liczę na ponad 90%, z historii mam ok. 80%. Angielski również dobrze napiszę, już go uwzględniłem, ale to w ogóle nie pomoże mojej sytuacji, bo nikt nie będzie patrzył na wyniki tylko na punkty przeliczone ogółem, których mam raptem 54,8 (własne wyliczenia). Wydawałoby się, że ostatnim ratunkiem są oceny. Z 4 obowiązkowych wychodzi mi 66/68 pkt; ogólna liczba punktów rekrutacyjnych to ok. 120. Być może dla niektórych to dużo, ale moje marzenia o dobrym liceum prysły po dwóch egzaminach. Boję się rekrutacji, całego procesu, boję się, że nie przyjmą mnie tam, gdzie chce i kolejny raz pójdę do slabej szkoły. A nie chciałbym popełnić tego samego błędu, jak przy wyborze gimnazjum... 3 lata męki :P
Czy z 120 punktami mam szansę dostać się do lepszego liceum? Chciałem starać się o pasek, ale to tylko 4 pkt rekrutacyjne. Tak samo wzorowe zachowanie nic nie zmieni, a szkoda. jak patrzę na progi punktowe, to żałuję, że tak się stało. Sam nie spodziewałem się, że tak źle napiszę przyrodnicze. Macie jakieś zdanie?