Ogółem rzadko płaczę, a dopiero po jakiś cnotliwych filmach o miłości.
Raz się w życiu popłakałam na filmie o jakimś homoseksualiście, ale to byłam na skraju załamania psychicznego i film mnie po prostu poćwiartował w środku nocy. Płakałam jakieś pół godziny. Tak czy siak - fajne uczucie, tak czasem poczuć, że nie jest się z kamienia.
Oprócz tego wzruszyłam się, ale nie do łez na filmie Keith czy jakoś tak i chyba znowu go dzisiaj obejrzę.
_________________
__________