Panel logowania

Nie masz jeszcze konta na e-Mlodzi.com?

Zarejestruj si!

Zapomniae hasa?

Przypomnij je

Autor

Wiadomo

SpoconyGimbus

User


Doczy: 13 Lut 2014

   

Wysany: 2014-02-13, 23:52   [książka] Krótki fragment mojej książki

Witam forumowiczów ;) Pisać zacząłem nie dawno, bo w ostatnie wakacje. Zaczynałem kilka razy, ale do głowy przychodzą mi coraz to nowe pomysły... Słabo u mnie z interpunkcją, co pewnie zobaczycie, więc zamiast obrzucać mnie błotem, powiedzcie co zmienić, proszę ;) Co to dużo mówić? Oto fragment, liczę na Waszą krytykę, rady i oceny :D


Rozdział I


Wieczór był wyjątkowo mroźny. W podrzędnej karczmie zebrał się spory tłumek. Ludzie chlali na potęgę, zaśmiewając się przy tym co nie miara. Gospodarz wycierał drewniane kufle, gdy drzwi otworzyły się skrzypiąc niemiłosiernie. Gwar ucichł, a do wewnątrz, w towarzystwie chłodu i śniegu wparowało dwóch Królewskich. Odziani w białe tuniki żołnierze, stanowili elitę armii Ereassu. Nosili się przy tym, na każdym kroku starając się pokazać innym, jak wiele są od nich lepsi. Szynkarz wiedział, że szykuje się burda.
Biedni pijacy zacierali ręce, rzucając wyzywające spojrzenia. Królewscy omietli wzrokiem ruderę i podeszli do kominka. Zdjęli tuniki i zawiesili je nad ogniem, odsłaniając starannie wypolerowane kolczugi. Otrzepali ze śniegu ciężkie buciory. Obaj przypasali długie miecze jednoręczne, pozbawione wszelkich ozdób. Ludzie wciąż milczeli. Nawet ten idiota Anthon! Pomyślał szynkarz kpiąco.
¯ołnierz stanął przed poplamionym szynkwasem.
-Piwa.
Gospodarz chwycił dwa kufle i podszedł do beczki, wlewając jasnozłoty trunek. Podał go mężczyźnie, a ten rzucił na ladę cztery złote monety i odszedł bez słowa. Jako, że nie było miejsca, ten drugi zrzucił z krzesła starca, który prędko cofał się na czworaka, zasłaniając twarz, na wypadek ciosu. Drugi, po odstawieniu kufli, zrobił to samo. Anthon legł na ziemię obok kominka, zrzucając na zabłocone deski jedną z białych tunik. ¯ołnierz wstał z krzesła, przewracając je i poniósł nieszczęśnika za kołnierz jego koszuli. Uderzył go w brzuch, aż tamten podkulił kolana i upadł.
Przez zadymioną sale przeleciał drewniany kufel i ugodził żołnierza w głowę. Złocisty napój przelewał się między deskami wysłużonej podłogi.
-Wieprze!
Canton Barrent wymachiwał ręką w stronę Królewskich, rzucając obelgami. Drugi z mężczyzn, podniósł się i obnażył miecz. Szybkim krokiem podszedł do Cantona i bez cienia wahania, przebił go smukłym ostrzem. Podłoga zalała się szkarłatem jego krwi. Nikt nie śmiał się odezwać. Królewski pochylił się i wytarł klingę o obszarpaną koszulę Cantona. Ten co dostał kuflem, podszedł do szynkarza i rzekł. Bardzo cicho, a zarazem twardo. Słowa żołnierza przesiąkały groźbą.
-Daj mi beczkę.
-Co?
-Beczkę. Daj mi beczkę piwa. Stanowi ważny dowód w śledztwie.
Dłoń Królewskiego powędrowała do owiniętej skórą rękojeści miecza. Gospodarzowi zaschło w ustach. Nie miał zamiaru skończyć jak Canton. Wierzchem dłoni otarł pot z czoła. Opuścił swe dotychczasowe stanowisko i zszedł schodami do piwnicy.
Zabrał beczułkę i zaniósł na górę. ¯ołnierz stukał palcami o masywny blat. Niecierpliwił się. Szynkarz postawił przed nim beczkę i ukłonił się nisko. Wtedy Królewski napluł mu na twarz. Zabrał baryłkę i obaj opuścili gospodę, po drodze kopiąc martwe ciało, leżące w kałuży szkarłatnej posoki.
-Psiesyny! Myślą, że są bez karni!
Oburzył się Darn, kiedy drzwi zatrzasnęły się.
-Uspokój się. Trzeba zabrać stąd Cantona. Ehh… Dobry był z niego chłop. Pójdę do Merey. Trzeba zebrać jaśmin…
-Ja i Darn zaniesiemy go do kaplicy.

***


Od śmierci Cantona minęły trzy godziny. Było już po północy, gdy drzwi pustej już karczmy otwarły się raptownie. Do wnętrza wtargnęło trzech mężczyzn odzianych w czarne płaszcze z kapturami. Jeden z nich był wysoki. Wyższy niż przeciętnie. Dodatkowo barczysty. W pochwie, na plecach, majaczył miecz bastardowy. U boku wisiał dość krótki miecz jednoręczny o głowni i jelcu wykonanych z mosiądzu. Rękojeść starannie owinięto drutem.
Drugi był niski i mizerny. Można by nawet rzec, że cherlawy. W przeciwieństwie do osiłka, ten posiadał jedynie sztylet o wąskiej klindze. Jednak to jego, oberżysta wystraszył się najbardziej. Spojrzenie zimnych, czarnych oczu, zdawało się wwiercać w ciało. Przepełniało człeka strachem.
Ostatni był całkiem przeciętny. ¦redniego wzrostu, o muskularnych ramionach. Przypasał elegancki rapier obłękowy. Kosz i jelec wykonano z mosiądzu, a rękojeść owinięto cienką warstwą skóry. Każdy z nich nosił brodę. W przypadku osiłka i niskiego – strasznie niechlujną. Spojrzeli tęsknie na kominek, w którym dogasały ostatnie płomienie. Jedynym źródłem światła była świeca na szynkwasie.
-Czego chcecie? Zamykam.
-Piwa i noclegu. Wiatr mroźny zawiewa, a przed nami jeszcze długa droga.
-Nie mam tu pokoi na wynajem, ale możecie w stajni przenocować. Pięć eresów za każdego. – Gospodarz przemyślał swoją sytuację. Stracił dziś pełną baryłkę piwa… Ci tutaj, nie wyglądali na takich, co można ich oszukać, ale co mu tam. Nie wyglądają na Królewskich. Co najwyżej zgraję dezerterów. – Za piwo będzie dwanaście, szanowni panowie.
-Drogo.
-Królewscy mnie okradli. Muszę nadrobić, bo będę głodował.
-Nie wyglądacie mi na takich, - głos wysokiego brzmiał całkiem ugodowo, więc szynkarz nie zamierzał odpuścić - co w zimie nie mają co do gara wrzucić.
-Nie jest lekko.
-Dostaniemy piwo?
-Co…? Ah, tak. Tak, już podaje.
Nalał do kufli i podał im. Niski pociągnął spory łyk i skrzywił się. Wyraźnie poczuł, że piwo rozcieńczono z wodą. Rzucił na ladę sześć okrągłych monet. Gospodarz zaczął protestować.
-Miało być dwanaście…
-Płacę za piwo. Nie za wodę. Dobrej nocy.
Dopili swoje, odwrócili się i wyszli, zatrzaskując za sobą drzwi.
Ruszyli na tyły budynku, do sporej przybudówki. Już wcześniej zostawili w niej konie. Gdy weszli do środka, zwierzęta zarżały na przywitanie. Miejsca było mało, do tego okropnie śmierdziało. Ale do rana musieli wytrzymać. Już od dwóch tygodni podróżowali do Arynty – stolicy.
Grynn, najmniejszy z całej trójki, poklepał po szyi szarego kucyka. Mierzył on niespełna półtora metra w kłębie, więc pasowali do siebie idealnie. Dan zaczął narzekać na wszechobecny smród.
-Ehh… Czy on tu nigdy nie sprząta?
Ranek nastał zbyt wcześnie. Gospodarz przyszedł, gdy tylko pierwsze promienie słońca zabarwiły czarne niebo pasmami różu i fioletu.. Zbudził ich i oznajmił, że noc się skończyła, a on chce swoje pieniądze. W ponurych nastrojach opuścili zasypaną śniegiem wiochę i wjechali na Czarny Trakt, który prowadził prosto do stolicy.


Dziękuję Ci drogi forumowiczu, jeśli dotarłeś do końca :D Krótkie wyjaśnienie dotyczące jaśminu:
To taka tradycja, którą wymyśliłem dla mieszkańców krainy zwanej Ereassem. Gdy ktoś umiera, bliscy otulają ciało gałązkami świeżego jaśminu. Kiedy roślina zwiędnie, oznacza to, że dusza opuściła już ciało i można je pogrzebać.
 

Szej-Hulud  

Pogromca postów

Éminence grise



Imię: Łukasz

Wiek: 30

Doczy: 07 Sty 2010

   

Wysany: 2014-02-14, 22:55   

Nie wiem, czy to kwestia interpunkcji, ale opisy wydają mi się bardzo chaotyczne. Ty, jako autor, wiesz, co chcesz przekazać, ale do czytelnika obraz dociera we fragmentach, nieostry. Przykładowo: do karczmy wchodzą królewscy, a nagle wyskakujesz z szynkarzem. Kto zacz, skąd się tam wziął, gdzie był? Oczywiście czepiam się, ale chodzi o to, że opisujesz reakcje postaci, której de facto nigdzie nie wprowadziłeś. Poza tym zauważ, że jeśli nie ma on być postacią I/II planową, to nie warto opisywać tego, co wiedział, a raczej skupić się na jego reakcjach zewnętrznych. To znacznie lepiej działa na wyobraźnię czytelnika :)
_________________
"Polskie życie polityczne nie może być dżunglą afrykańską, w której buszuje kilkunastu hultai klasowych. Wasz faszyzm albo zginie w Polsce, rozbije głowę o demokrację, albo Polska zapłonie wojną domową." - Ignacy Daszyński
 

SpoconyGimbus

User


Doczy: 13 Lut 2014

   

Wysany: 2014-02-14, 23:33   

Dziękuję Ci za tą uwagę ;) Już kiedyś zauważyłem, że opisy u mnie leżą... Gdzie był szynkarz, mogę odpowiedzieć :D "Gospodarz wycierał drewniane kufle, gdy drzwi otworzyły się skrzypiąc niemiłosiernie."

Wstawię tu poprawioną wersję, ale nie teraz. Długo myślałem, jak rozwiązać pewien problem i w końcu mnie olśniło ;D Nie mogę się doczekać, aż to napiszę :D Jeszcze raz dzięki!

[ Dodano: 2014-02-19, 14:03 ]
Witam znów ;) Oto nieco przerobiona wersja. Jeśli możecie, napiszcie co Wam się podoba, a co nie ;)

Rozdział I

Wieczór był wyjątkowo mroźny. W podrzędnej karczmie zebrał się spory tłumek. Ludzie chlali na potęgę, zaśmiewając się przy tym co nie miara. Gospodarz wycierał drewniane kufle, gdy drzwi otworzyły się skrzypiąc niemiłosiernie. Gwar ucichł, a do wewnątrz, w towarzystwie chłodu i śniegu wparowało dwóch Królewskich. Odziani w białe tuniki żołnierze stanowili elitę armii Ereassu. Nosili się przy tym, na każdym kroku starając się pokazać innym, jak wiele są od nich lepsi. Na czole szynkarza zalśnił pot.
Biedni pijacy zacierali ręce, rzucając wyzywające spojrzenia. Królewscy omietli wzrokiem ruderę i podeszli do kominka. Zdjęli tuniki i zawiesili je nad ogniem, odsłaniając starannie wypolerowane kolczugi. Otrzepali ze śniegu ciężkie buciory. Obaj przypasali długie miecze jednoręczne, pozbawione wszelkich ozdób. Ludzie wciąż milczeli.
¯ołnierz stanął przed poplamionym szynkwasem.
-Piwa.
Gospodarz chwycił dwa kufle i podszedł do beczki, wlewając jasnozłoty trunek. Podał go mężczyźnie, a ten rzucił na ladę cztery złote monety i odszedł bez słowa. Jako, że nie było miejsca, pozrzucali z krzeseł starców i zajęli ich topornie ociosane krzesła. Jeden ze starców, Anthon, legł na ziemię obok kominka, zrzucając na zabłocone deski jedną z białych tunik. Bliższy niemu Królewski wstał z krzesła, przewracając je i poniósł nieszczęśnika za kołnierz jego koszuli. Uderzył go w brzuch, aż tamten podkulił kolana i upadł.
Przez zadymioną sale przeleciał drewniany kufel i ugodził żołnierza w głowę. Złocisty napój przelewał się między deskami wysłużonej podłogi.
-Wieprze!
Canton Barrent wymachiwał ręką w stronę Królewskich, rzucając obelgami. Drugi z żołnierzy, podniósł się i obnażył miecz. Szybkim krokiem podszedł do Cantona i bez cienia wahania, przebił go smukłym ostrzem. Podłoga zalała się szkarłatem jego krwi. Nikt nie śmiał się odezwać. Królewski pochylił się i wytarł klingę o obszarpaną koszulę Cantona. Ten co dostał kuflem, podszedł do szynkarza i rzekł. Bardzo cicho, a zarazem twardo. Słowa żołnierza przesiąkały groźbą.
-Daj mi beczkę.
-Co?
-Beczkę. Daj mi beczkę piwa. Stanowi ważny dowód w śledztwie.
Dłoń Królewskiego powędrowała do owiniętej skórą rękojeści miecza. Gospodarzowi zaschło w ustach. Nie miał zamiaru skończyć jak Canton. Wierzchem dłoni otarł pot z czoła. Opuścił swe dotychczasowe stanowisko i zszedł schodami do piwnicy.
Zabrał beczułkę i zaniósł na górę. ¯ołnierz stukał palcami o masywny blat. Niecierpliwił się. Szynkarz postawił przed nim beczkę i ukłonił się nisko. Wtedy Królewski napluł mu na twarz. Zabrał baryłkę i obaj żołnierze opuścili gospodę wraz ze swym łupem, po drodze kopiąc martwe ciało, leżące w kałuży szkarłatnej posoki.
-Psiesyny! Myślą, że są bez karni!
Oburzył się wieśniak, o imieniu Darn, kiedy drzwi zatrzasnęły się.
-Uspokój się. Trzeba zabrać stąd Cantona. Ehh… Dobry był z niego chłop. Porozmawiam z Merey… Biedna kobitka; niedawno stracili jedynego syna.
-Trzeba zebrać jaśmin… - Dodał szynkarz.
-Ja i Darn zaniesiemy go do kaplicy. – Odezwał się ktoś inny i ludzie rozeszli się.

***

Od śmierci Cantona minęły trzy godziny. Było już po północy, gdy drzwi pustej karczmy otwarły się raptownie. Do wnętrza wtargnęło trzech mężczyzn odzianych w czarne płaszcze z kapturami.
Jeden z nich był wysoki, wyższy niż przeciętny mężczyzna. Dodatkowo barczysty. Nosił kiepsko przystrzyżoną brodę koloru suchych liści. Oczy miał brązowe i to po nich było widać, że pomimo ponurej miny, często się uśmiechał. Sprawiał wrażenie miłego. W pochwie, na jego plecach, majaczył miecz bastardowy. U boku wisiał dość krótki miecz jednoręczny o głowni i jelcu wykonanych z mosiądzu. Rękojeść starannie owinięto drutem.
Drugi był niski i mizerny. Można by nawet rzec, że cherlawy. Ten także nosił niechlujną brodę, lecz koloru nocnego nieba. W przeciwieństwie do osiłka, ten posiadał jedynie sztylet o wąskiej klindze. Jednak to jego, oberżysta wystraszył się najbardziej. Spojrzenie zimnych, czarnych oczu, zdawało się wwiercać w ciało. Przepełniało człeka strachem.
Ostatni był całkiem przeciętny. ¦redniego wzrostu, o muskularnych ramionach. Przypasał elegancki rapier obłękowy. Kosz i jelec wykonano z mosiądzu, a rękojeść owinięto cienką warstwą skóry. Z kolei jego broda była zadbana. Jej kolor, jak i oczu, był taki sam, co u wysokiego. A i twarde rysy twarde rysy twarzy były podobne.
Mężczyźni spojrzeli tęsknie na kominek, w którym dogasały ostatnie płomienie. Jedynym źródłem światła była świeca na szynkwasie.
-Czego chcecie? Zamykam.
-Piwa i noclegu. Wiatr mroźny zawiewa, a przed nami jeszcze długa droga.
-Nie mam tu pokoi na wynajem, ale możecie w stajni przenocować. Pięć eresów za każdego. – Gospodarz przemyślał swoją sytuację. Stracił dziś pełną baryłkę piwa… Ci tutaj, nie wyglądali na takich, co można ich oszukać, ale co mu tam. Nie wyglądają na Królewskich. Co najwyżej zgraję dezerterów. – Za piwo będzie dwanaście, szanowni panowie.
-Drogo.
-Królewscy mnie okradli. Muszę nadrobić, bo będę głodował.
-Nie wyglądacie mi na takich, - głos wysokiego brzmiał całkiem ugodowo, więc szynkarz nie zamierzał odpuścić - co w zimie nie mają co do gara wrzucić.
-Nie jest lekko.
-Dostaniemy piwo?
-Co…? Ah, tak. Tak, już podaje.
Nalał do kufli i podał im. Niski pociągnął spory łyk i skrzywił się. Wyraźnie poczuł, że piwo rozcieńczono z wodą. Rzucił na ladę sześć okrągłych monet. Gospodarz zaczął protestować.
-Miało być dwanaście…
-Płacę za piwo, nie za wodę. Dobrej nocy.
Dopili swoje, odwrócili się i wyszli, zatrzaskując za sobą drzwi.
Ruszyli na tyły budynku, do sporej przybudówki. Już wcześniej zostawili w niej konie. Gdy weszli do środka, zwierzęta zarżały na przywitanie. Miejsca było mało, do tego okropnie śmierdziało. Ale do rana musieli wytrzymać. Już od dwóch tygodni podróżowali do Arynty – stolicy.
Grynn, najmniejszy z całej trójki, poklepał po szyi szarego kucyka. Mierzył on niespełna półtora metra w kłębie, więc pasowali do siebie idealnie. Dan zaczął narzekać na wszechobecny smród.
-Ehh… Czy on tu nigdy nie sprząta?
Ranek nastał zbyt wcześnie. Gospodarz przyszedł, gdy tylko pierwsze promienie słońca zabarwiły czarne niebo pasmami różu i fioletu.. Zbudził ich i oznajmił, że noc się skończyła, a on chce swoje pieniądze. W ponurych nastrojach opuścili zasypaną śniegiem wiochę i wjechali na Czarny Trakt, który prowadził prosto do stolicy.
 

Forum modzieowe e-Mlodzi.com