Zrozumiałem ostatnio pewną rzecz, ciągle gdzieś uciekam myśląc iż jest to swego rodzaju wybawienie, zmiana na lepsze a kończy się to z reguły tak samo czyli upadkiem mojej psychicznej egzystencji. Wpadam w apatię, totalnie nic mi się nie chce, często nawet siedzę głodny w mieszkaniu ponieważ nie mam ochoty wyjść do sklepu po bułkę.
Tyle razy już gdzieś uciekałem, ale niestety przed samym sobą nie da się uciec. Mimo tego iż w zewnętrznej warstwie emocjonalnej jest OK, czuję się fajnie to jednak gdzieś tam głębiej, wewnątrz mnie tyka zegar który odlicza nieubłaganie czas szczęścia który mi pozostał. Zwykle temu cofaniu w rozwoju towarzyszy palenie za sobą mostów, niszczenie związków z ludźmi etc. jednak najgorsze jest chyba to iż mnie to pociąga w pewnym sensie to lubię i tego mi po pewnym czasie brakuje gdy nagle wszystko zaczyna się układać tęsknię za czasami beznadziei. Można chyba stwierdzić, że się od tego uzależniłem. Bardzo to przeszkadza w pracy w której muszę się często skupić i myśleć logicznie.
Usamodzielniłem się i jestem z tego dumny jednak samotność dobija. Święta spędzę sam jak i sylwestra no ale cóż, takie życie
_________________
Nie żałujcie martwych. Żałujcie żywych a szczególnie tych, którzy żyją bez Miłości