Jedzie dorożka zaprzężona w dwanaście koni
Nie zarzymuje się na skrzyżowaniu na światłach
Przeskakuje nad rzeką ulicy ścigna
Zdumionym wzrokiem dzieci miasta.
W dorożce jedzie ten o czarnych oczach
Nietknięty czasem pan dwunastu kluczy
I ślepych, głuchych śmietelników uczy
Obawiać się swego imienia światła.
Miodowoskóra wojowniczka biegła cicho tunelem pod główną ulicą miasta. Nasłuchwala terkotu kół i stuku końskich kopyt, wyraźnie wybijającego się wśród szumu samochodów. Czuła również przerażenie ludzi na górze i głównie nim się kierowała. W ciemnym, cichym miejscu jej szybki oddech odbijał się echem i powracał do jej uszu. Choć biegła już długie godziny, nie było po niej widać zmęczenia. Ubrana była w czarne nogawice i koszulę. Pomimo starego, męskiego stroju jej niezwykła uroda była bardzo widoczna. Z jasnych oczu biła mądrość i spokój. Na policzku widniało długie, płytkie zadrapanie- pamiątka spotkania kilka godzin wcześniej z dwójką ludzi chcących ją zatrzymać. Leżeli teraz przy wejściu do tunelu, ugodzeni pięścią biegnącej. Głupcy. Na myśl o nich poczuła irytację. Przez to opóźnienie prawie zgubiła trop- to już się nie powtórzy. Lekko, szybko minęła skrzyżowanie tuneli i usłyszała, jak nd jej głową kopyta koni stukeją o bruk przy wtórze zdumionych okrzyków ludzi. Nawet oni- ślepi, głusi, wyczuwali, że coś się dzieje. A działo się dużo. Usłyszała zbliżający się huk. Nie zwalniając podskoczyła w górę i złapała wystający ze sklepienia uchwyt. Zeskoczyła zaraz za ostatnim wagonem metra i pobiegła dalej. Nagle stanęła i poczęła nasłuchiwać. Z cichym przekleństwem wyrzuciła rękę w górę. Strumień światła z jej dłoni wysadził kratkę, a oa uniosła się w górę na silnych przedramionach.Stała w pogrążonym w ciemnościach mieście nucąc cicho zaklęcie. Nic z tego, magia karocy nie pozostawiała w powietrzu żadnych śladów. W huku metra nie usłyszała, jak karoca wzbiła się w niebo. Nie jechała teraz po ziemi, tego była pewna. Uniosła dłoń, kierując ją w stronę gwiazdy północnej i z zaklęciem na ustach uniosła się w noc.
Pan dwunastu kluczy siedział w karocy mknącej ulicami miasta. Choć odczuwał pewne rozbawienie na myśl o przerażeniu, jakie jego przejazd wzbudzał u ludzi wokół, jego myśli zaprzątały teraz zgoła inne sprawy. Gwiazdy szeptały otym, że Północna wieża ma zostać zburzona, a on nie zamierzał do tego dopuścić. Zanucił cicho, a karoca posłusznie uniosła się w niebo, zostawiając w dole zatłoczone ulice i zdumionych przechodniów.
Wojowniczka opadła miękko na trawę. Nad nią w ciemnościach majaczył zarys wysokiej wieży. Dookoła zgromadziło się wiele istot różnych ras. Smukły centaur podszedł do niej i powitał skinieniem głowy.
-A więc przybyłaś, Euthile.
Skinęła lekko głową.
-Jak powiedziałam, Tamarze.
Tamar zarżał cicho.
-To dobrze, tej nocy będziemy potrzebować wiele magii. Z twoją pomocą powinno nam się udać.
-Powinno, jeśli wszystko pójdzie po waszej myśli. Jeśli pan dwunastu kluczy nie przybędzie.
Centaur przekrzywił lekko głowę.
-Zgromadziliśmy dzisiaj wielką moc. Wiele Jasnych przybyło aby wspomóc naszą sprawę. Wierzymy, że nawet jeśli ten o carnych oczach przybędzie, zdołamy zburzyć Północną Wieżę.
-To dobrze. Ale jeżeli przybędzie, jej zburzenie może nas kosztować życie bardzo wielu Jasnych. Czy to naprawdę aż tak ważne, by...
-Tak- przerwał jej-to jest tak ważne. Nie powtarzajmy dawnych sporów.
Odszedł, potrząsając jasną grzywą i posycając jej złość. Nie wykonała swoje misji. Miała śledzić jedynego, który mógłby przeszkodzić w zburzeniu Północnej Wieży, i zawiodła. Jej błąd mógł kosztować życie wielu istot i pojawiła się tu, by temu zapobiec.
Wśród Jasnych zgromadzonych wokół wieży zapanowało poruszenie. Ciemna chmura powoli sunęła po niebie, odslaniając oślepiająco biały księżyc. Gdy ukazał się cały, od strony lasy dobiegło głośne:
-Czas zaczynać.
Od bardzo dawna tak wiele istot różnych ras nie sprzymierzyło się we wspólnym celu, ale zburzenie Północnej Wieży było bardzo ważnym wydarzeniem. Pan dwunastu kluczy zaplanował na ostatnią moc maja otworzenie jej, a kryło się w niej tak potężne zło, że wiele, bardzo wiele istot zginąłoby, zanm udałoby się je opanować. Jedynym sposobem na unicestwienie ciemnych mocy w Wieży było doszczętne jej unicestwienie. Euthile wiedziała o tym, a jednak wahała się. Trudno jest podjąć właściwą decyzję.
Otrząsnęla się. Teraz na dszedł czas działania. Skupiła się i zaczęła śpiewać, tkając wraz z innymi istotami zaklęcie zniszczenia. Nagle głos zamarł jej w krtani, gdy na odległym horyzoncie ujrzala zarys karcy. Przez jej umysl przemknęła rozpaczliwa myśl. Nie dopuści do tylu śmierci. Nie dzisiaj. Nucąc w pośpiechu zaklęcie, uniosła się w górę i poszybowała w kierunku karocy.
Neathil, pan dwunastu kluczy, mknął karocą, czując wszechogarniającą wściekłość. A więc to prawda. W rozbłyskach światła kamienie Wieży rozpryskiwały. Nie uda się jej ocalić- zatem zniszczy tak wielu z nich, jak tylko zdoła. Skierował karocę w stronę majaczących w ciemności postaci. Nagle znieruchomiał. Wśród strumieni potężnej magii wyczuwał jeden szczególnie silny- ale to samo w sobie nie było niezwykłe. Dziwne było to, że już znał tą magię... Tak, wyczuł ją dzisiaj, jadąc przez miasto. Więc ta istota go śledziła... Bez namysłu skierował całą swą wściekłość na nią. Zniszczy ją, zmiecie z powierzchni ziemi. Zaczął szukać jej emocji i... zobaczył ją, unoszącą się przed nim w powietrzu. Była piękna, ale uroda nie miała dla niego znaczenia. Wyczuł bijącą od niej niezłomną siłę woli. Wysiadł z karocy i zawisnął w powietrzu. Uniosła rękę, a z jej dłoni poszybował strumień białego światła. Odbił go z trudem- włożyła w niego bardzo dużą moc. Ale on był silniejszy od każdej istoty. Uniósł dłoń i nagle zmienił zamiar- nie zabije jej, a zabierze do swej twierdzy, by dowiedzieć się o niej jak najwięcej. Fascynowała go.
Czarny strumień energii ugodził ją w pierś i odrzucił w tył. Neathil złapał ją w powietrzu i zabrał do karocy. Z dołu wystrzeliło ku niemu kilka białych płomieni, lecz nie zwrócił na nie uwagi. Wypowiedział kilka słów i karoca ruszyła w stronę jaśniejącego na niebie księżyca.
Ten dzień przeklęty i radosny wielce
¦mierci stolica w gruzy już zburzona
Zamiera otchłań i zamiera serce
Chociaż nadzieja światła ocalona.
Na czarnym koniu, w czarnym pudle nocy
Porwany promień światła najjaśniejszy
Choć tak radosny, niech przeklęty będzie
Na wieki wszystkie smutny dzień dzisiejszy.
Euthile ocknęła się, ale nie otwierała oczu. Instynktownie czuła, że znalazła się w niebezpieczeńtwie. W jej pamięci zaczęły pojawiać się obrazy. Czarne światło... I pustka... Zachłysnęła się. Więc teraz znajduje się w karocy Neathila. Było gorzej, niż myślała. Słyszała rżenie koni, a obok cichy, lecz wyraźny oddech. Ale teraz nie miała siły się tym przejmować. Z ulgą osunęła się w ciemność, witając ją jako ucieczkę od rzeczywistości.
Pan dwunastu kluczy wyczuł poruszenie wojowniczki, ale nie próbował z nią rozmawiać. Jeszcze przyjdzie na to czas. Przyglądał jej się ciekawie, ale bardziej niż wygląd interesowały go jej emocje. Wyczuwał jej oszołomienie i strach- i po raz pierwszy przeszkadało mu to. Nie chciał, aby ona się go bała. Dziwiły go te nowe uczucia. Tą istotę chciał chronić przed wzystkimi, którzy mogli jej zaszkodzić- a przecież była jego wrogiem. Jednak nie czas się teraz nad tym zastanawiać. Są inne sprawy wymagające jego uwagi.
Doleciwszy na miejsce polecił sługom zająć się zemdloną, a sam udał się do lochów. Niedawo schwytał centaura, mogącego znać położenie jednej z siedmiu Diamentowych £ez. Magiczne kryształy, ktyjące w sobie moc pozwalającą stworzyć nawet osobny wszechświat, były skarbem zazdrośnie strzerzonym przez centaury. Pan dwunastu kluczy nie zdobył jeszcze ani jednej. Miał nadzieję, że z pomocą schwytanego centaura uda mu się to zmienić.
CDN
Mam jeszcze kilka rozdziałów jak wam się spodoba to wrzucę
_________________
My dear fellow, the truth isn't quite the sort of thing one tells to a nice, sweet, refined girl.
One should always be in love. That's why one should never marry.
Oscar Fingal O'Flahertie Wills Wilde