No nie wiem czy to takie śmieszne, że w przeciągu 30 minut zdemolowałam cały pokój.
Nikogo oprócz mnie i brata nie było w domu. Zaczęło się od tego, że mój mądry brat pchnął mnie na szafę, tzn. - można powiedzieć - regał. Jako, że nie był przymocowany do niskiej szafki, na której stał - spadł na podłogę. Na półce stał telewizor, więc cały się roztrzaskał. W locie otworzyły się drzwiczki od szafki u góry i się wyłamały. Regał w kawałkach. Do pokoju wszedł mój dziadek - oczywiście rzuchwa do podłogi. Chwycił resztki tej szafki i położył na tę niższą. Nagle górna część zachwiała się i spadła na kolejną część meblościanki - na oszkolną szafkę z...naczyniami. Oczywiście wszystkie kieliszki i szklaneczki, czyli cała kolekcja mamy, w kawałkach. ;P Wtedy dziadek wziął tamten regał i odłożył go na łóżko (które swoją drogą też było nieźle zdruzgodate po upadku regału). Skończyło się za tym, że gdy dziadek wyszedł z mieszkania, regał spadł na stół obok łóżka i złamał go wpół.
I pochwili do pokoju wszedł tata. ;D Myślałam, że będzie gorzej, ale skończyło się na 2-tygodniowym szlabanie. Poza tym ja i tak wypierałam się winy, bo - oczywiście zgodnie z prawdą - mówiłam, że to mój brat mnie popchnął. Ale ja na miejscu mojego taty również nie dobiegałabym kto to zrobił - szlaban dla obu smarkaczy i tyle. ;P