Dziwnie u mnie jest z tym Murakamim.
Zdążyłam przeczytać "Tańcz, tańcz, tańcz", "Norwegian Wood", chyba kawałek "Przygody z owcą", trzytomowe "1Q84", "Na południe od granicy, na zachód od słońca", a teraz jestem w trakcie "Wszystkie Boże dzieci tańczą" (wybitnie nie podchodzi mi ten autor w krótkiej formie).
Pewne wyrobione zdanie powinnam iuż mieć o tym pisarzu, a mimo wszystko wciąż czuję, że coś mi umyka. Odnoszę wrażenie, że sporo tracimy na tłumaczeniu, które niekiedy wydaje się
zbyt proste, wręcz infantylne. Prawda jest taka, że sięgam po tego autora, gdy mam ochotę połknąć lekturę w jeden-kilka dni, traktując ją jako coś lekkostrawnego i zabijającego mój (nie)cenny czas.
Te wszystkie historie, które pisze podjeżdżąją momentami pod "ambitne" harlequiny, ckliwe opowiastki o nieuchwytnej miłości; bohaterowie są budowani na podobnej zasadzie w każdej powieści (główne postaci to zwykle mężczyźni prowadzący rutynowe życie, bez większych aspiracji, którzy nagle bez jasnych przyczyn zostają wybrani do jakiejś szczególnej roli albo posiadają większe lub mniejsze wspomnienia z miłością swego życia), za dużo dziwacznie podanych opisów erotycznych jak dla mnie (choć być może taki urok spaczonej kultury japońskiej) i jakoś tak zwykle czuję niedosyt i brak wniosków.
Mimo wielu drażniących mnie elementów w twórczości Murakamiego, istnieje pewien bodziec, który sprawia, że i tak w końcu wypożyczę kolejną pozycję. Podoba mi się ta - nazwijmy - "schludność" i pewien pedantyzm wielu postaci. Nie potrafię do końca nazwać tego zjawiska (albo po prostu w tej chwili mi się nie chce), ale rzecz w pewnym poukładaniu, które mobilizuje mnie samą do uporządkowania sobie pewnych spraw w głowie. Tak było z "1Q84" chociażby.
Bełkot z letka.