Witam. Chcialbym poprosic o porade, a klopot mam spory i niestety - co najgorsze, nigdzie nie przesadzam, lecz opisuje zdarzenia ktore sa codziennie w moim zyciu. Wiem że czytania sporo, ale uznaję siebie za tyle co nieszczęśliwy ale i ciekawy przypadek.
Otóż mam prawie 18 lat (skoncze za 3 miesiace) i mam klopot z rodzicami, a zwlaszcza z moim ojcem. Otoz od kiedy pamietam, zawsze ingerowal w moj czas wolny i w to co robie. Powoli zaczyna sie to przeradzac w koszmar. Nie moge na przyklad chwile porozmawiac przez Gadu-Gadu, bo ten cicho zakrada sie za moje plecy i czyta cala moja rozmowe. Przestaje dopiero wtedy gdy zorientuje sie ze jest za moimi plecami i wtedy zaczyna sie na mnie drzec dlaczego sie nie uczę, a w dalszych swoich słowach zaczyna komentowac przebieg mojej rozmowy przez GG, oburzajac sie np. jakim językiem sie posluguje i o czym to ja pisze.
Mój dzień moze zobrazuję ją na przykładzie. Ojciec budzi mnie do szkoly - wstaje po 10 minutach - wysłuchuje tony wyzwisk. Za dlugo sie ubieram - kolejne kur***, kur*** i chuje (przepraszam za kolokwializmy). Zapomnialem odslonic zaluzji w pokoju (!) - kolejna dawka wyzwisk... To samo przy jedzeniu zupy mlecznej, lecz jestem tak oniemialy porannym wstawaniem ze nie pamietam za co. Przychodze dzisiaj ze szkoly z sluchawkami na uszach i lekko "zgrzany" bo biegłem na tramwaj. Od razu kolejna kupa epitetow, ze sluchalem muzyki a jest zimno i ze bede mial zapalenie uszu i ze "k***a sam sobie bede po lekarzach chodził" mówię mu "dzięki bogu, że raz w zyciu gdzies sam wyjde" - ojciec wpada w kolejną furię. Za 3 minuty obiad - zupa ma beznadziejny smak lecz dla swietego spokoju jem troche - tu juz polgodzinne rzucanie epitetami ze nie jem. Dla swietego spokoju siadam przed komputerem i udaje ze sie ucze do 23. W miedzyczasie rozmawiam na GG, oczywiscie tutaj rozpoczynaja sie sledztwa ojca ktory podchodzi po cichu i gapi sie przez ramie co pisze. Ostatnio przeszedl jednak samego siebie. Kupił lornetkę, bo za czesto zdarzalo sie ze gdy podchodzil, to slyszalem jego kroki i zamykalem okienko.
Druga sprawa która mnie zupelnie irytuje to kompletny brak czasu wolnego. A wÅ‚aÅ›ciwie narzucanie co mam w nim robic. Otóż przez caly czas od przyjscia ze szkoly czyli w godz. 16-23 musze sie uczyc. W praktyce wyglada to tak ze zrobie lekcje i potem udaje ze sie ucze, w praktyce robiac co innego. Po czym przychodzi ojciec i zaczyna kur***‡ dlaczego sie nie ucze i rozpoczyna kazania, których dlugosci nie powstydzilby sie sam Fidel Castro. W weekend sytuacja wyglada podobnie, nie moge sie umowic ze znajomymi na chociaz pol godziny, bo musze sie uczyc, albo robic to co on mi każe. A wyjsc nie moge bynajmniej dlatego, ze mieszkam na warszawskiej Pradze i jestem niedożywionym chucherkiem - idealnym celem wszystkich kieszonkowców i parszywych zlodziei komórek. Jest dokladnie odwrotnie: mieszkam w spokojnym WrocÅ‚awiu i z racji muskularnej budowy ciaÅ‚a i wzrostu dwóch metrów, nikt raczej nie kwapi sie do zrobienia mi krzywdy
. Wiec wariant z troska o moje bezpieczenstwo odpada. Jestem jedynakiem i w takiej sytuacji oprocz szkoly nie mam za bardzo sie do kogo odezwac. Niestety sprawa wyglada tak, że jestem raczej lubiany w szkole i bardzo czesto mam propozycje wyjscia z jakims kumplem na piwko, czy zostaje zagadywany przez piekną przedstawicielke pieknej plci. To jeszcze bardziej boli, bo mimo bliskiej perspektywy osiagniecia wieku dorosłego nie miałem nigdy w mniejszym, czy większym stopniu dziewczyny, mimo ze co najgorsze, możliwości na choćby umówienie się gdzies z jakas kolezanka mam mnóstwo, lecz niestety wszystkie jak leci odmawiam, znajdujac jakas tanią wymówkę. Kilka razy zdarzało się że spotkałem świetną dziewczyne, kontynuowałem z nia znajomosc, wszystko swietnie sie ukladalo, a pozniej nie moglem ani razu sie z nia spotkać, przez co było mi cholernie przykro, a najgorsze ze jej tez. Ostatnio więc z bólem serca daruję sobie jakiekolwiek glebsze nawiązywanie znajomości z kobietami... To samo jest z kolegami. Nie mam żadnego przyjaciela, a kumple, którzy chca mnie zaprosic chociazby na swoje 18-tki, czy na piwko sa notorycznie odmawiani, przez co gdzieniegdzie mam etykietę gbura i odludka.
Jednym słowem mam przerąbane. Oczywiscie rodzicom zdarza się mnie puszczać gdzies raz na 2-3 miesiace, jednak na tym sie konczy. A co najgorsze, jak chce im cos wytlumaczyc, to albo mój ojciec na mnie kur*** i robi awanture, albo mowi mi ile to on wyklada na moja prywatna szkole, na moje ciuchy, na moje wyksztalcenie, czasem az wydaje mi sie ze minal się z powołaniem i powinien być księgową, bo zna - cholera - wszystkie rachunki na pamięć. Albo zasłania sie tymi kwartałowymi wyjsciami...
Najgorsze jest to ze upodabnia sie do niego moja matka, która jest normalna kobieta, niestety ona nie ma nic do powiedzenia, sama nawet mowi ze chcialaby pomoc ale nie moze. Dodam jeszcze ze moj ojciec nie pije, nie jest pod wplywem zadnego nalogu, a ja nie pochodze z biednego domu. Dziekuje ze przeczytales do tego momentu, potrzebowalem sie wygadac. Tu zas rodzi sie moje pytanie. Czy takie jest normalne zachowanie rodzica? Czy popelnilem blad ze mój okres buntu nie przebiegał zbyt burzliwie? Czy jest jakies wyjscie z tej sytuacji, bo rozmowa nie pomaga, poniewaz ojciec nie chce przez ani chwile posluchac. Gdy dochodze do glosu i ojciec widzi ze mam racje, albo mnie przekrzykuje, albo wszczyna awanture, albo mowi ze to "go gówno obchodzi" - to jego tajna broń na moje największe szczerości. Boli jak cholera.
P.S. Inna ciekawa sprawa jest to ze o ojcu nic nie wiem. Nie wiem w jaki sposób moi rodzice sie poznali, nigdy nie widziałem żadnego członka jego rodziny, nawet sie nie dopytywalem. Nigdy w zyciu nie mialem z nim szczerej rozmowy, chociaz probowalem nieraz. Jedyna rzecza o jakiej mozna porozmawiac z moim ojcem jest nauka/studia, co sprowadza sie do mojego rzekomego nieuctwa. Gdy tylko spytam się go o coś innego dostaję spory ochrzan ze cos innego niz nauka pochlania moj czas. Maniak cholerny.
Co mam robić, czy jest jakis ratunek?