Witam
Chciałbym się was zapytań czy byliście kiedyś w sytuacji gdy otarliście się o śmierć?
Może chcecie się podzielić wrażeniami? :D
No więc ja zacznę.
Momenty które słabo pamiętam ale chyba te najgorsze.
No więc gdy byłem bardzo młody miałem może z 6-7 lat byłem nad zalewem razem z ojcem i siostrą. Uczyłem się pływać, miałem taki mały ponton i rękoma go złapałem i "pracowałem nogami" zobaczyłem że jestem troszkę daleko od brzegu, więć spróbowałem wejść do pontonu ale ponton wywrócił się dnem do góry i mnie przykrył, nie mogłem się go złapać i zacząłem się topić. Opadałem na dno i automatycznie wybijałem się do góry, łapiąc powietrze gdy mogłem i próbowałem odwrócić ponton ale nie za bardzo mogłem się kontrolować.
Gdy zaczęło mi brakować sił siostra zobaczyła co się dzieje (gadała z ojcem) i wtedy tatuś wyciągną synka z wody. Wtedy naprawdę już myślałem, że się utopię.
Wcześniej już kiedyś też się topiłem i też ojciec mnie uratował ale nie pamiętam tego jakoś specjalnie.
Inna sytuaja wyglądała w ten sposób, że jechałem z ojcem ciągnikiem do dziadka przez normalną dosyć ruchliwą drogę. Opierałem się o drzwi, a że zamek w tych drzwiach był trochę lipny to się otworzyły, więc prawie wypadłem z ciągnika ale ojciec mnie złapał w ostatniej chwili.
Kiedyś również jadąc z ojcem tylko, że samochodem jakiś baran wyprzedzał na trzeciego i prawie uderzył w nas na czołówkę.
W tym roku to było naprawdę grubo.
Wracałem ze sklepu z kolegą, i stałem na takim zakręcie więc nie było widać wejścia na plac szkoły (bylismy wtedy w czasie lekcji, i chciałem sprawdzić czy nie ma tam żadnego nauczyciela) Zestawiłem więc nogę z chodnika i się wychyliłem i wtedy poczułem jak coś mnie uderzyło mocno w lewe ucho, i odskoczyłem. Okazało się że uderzyła mnie plandeka od jakeigoś dostawczaka, gdybym zrobił większy krok to by mnie pierdzielną. Miałem farta.
Na jesieni mniej więcej jechałem zatankować motocykl w nocy. Jechałem tak bardziej po lewej stronie pasa, bo prawa była jeszcze przed remontem drogi zmasakrowana i wolałem trzymać się lewej strony. Z naprzeciwka jechał sobie samochód i to nie to, że jechał tylko zapeprzał, ten również trzymał się lewej strony i mało co mnie nie zgarną. Poczułem dosłownie w sobie przenikający lęk, i zaraz fala złośći, że koleś tak zapieprza po takiej drodze. Motocyklista ma małe szanse w starciu z dużym samochodem. :F
No i taka już przygoda "tylko" w sumie bez większego zagrożenia.
Wracałem z przejażdżki wieczorkiem, i gdy byłem może z 1km od domu na drogę wybiegł mi pies. Nie zdążyłem zaaregować, uderzyłem w tego psa i wyłożyłem się na lewy bok, spadłem z motocykla i się potrulałem. Wstałem sam, cholernie zły. Troche sobie pokląłem bo wywaliłem się na nowiutkiej maszynie. Z dwie rodzinki wyszły z domów żeby zobaczyć co się stało, myśleli, że samochód potącił psa.
No więc wstałem, kumpel który jechał ze mną, ale swoim motorowerem podniósł mój motor bo mnie cholernie bolała ręka i nie dałem rady. Chciałem powoli pojechać do domu ale trochę zaniepokoiłem się ręką a się okazało, że złamałem w nadgarstku.
Najlepsze jest to, że przejechałem się po asfalcie i się zbytnio nie porozbijałem poza tą ręką, byłem grubo ubrany więc praktycznie bez krwi się obyło, kask uchronił baniak przed rozbiciem, motocykl równiez w miare dobrze z tego wyszedł.
Znów miałem farta bo, że nie jechał żaden samochód z naprzeciwka bo ja wylądowałem na lewej stronie drogi, więc gdyby coś jechało to by we mnie uderzyło.
Co do pieska to on uciekł szybciej niż ja wstałem. Ja nie wiem chyba jakiś terminator.
To chyba tyle z tego co pamiętam :F