Przed wczoraj a właściwie wczoraj byłem najbliżej śmierci a napewno w pewnym sensie się o nią otarłem - kilka minut dłużej, straciłbym przytomność i mogło być koniec.
Byłem na wyrywaniu zęba niby wszystko ok, wyrwała trochę pobolało, dostałem opatrunek co tamował krwawienie i spoko. Przyjechałem do domu, najpierw w porządku ale potem się zaczęło, zacząłem coraz mocniej krwawić, zmieniałem opatrunki ale niewiele dawało, tata mi powiedział, że to niby normalne więc ok. No i gdzieś pojechał i mnie w sumie z tym zostawił i powiedział, że przestanie. No i ok ale od 19 mi krew leci, patrzę już 23 i dalej... cała miska krwi, jak szedłem do łazienki to już prawie słabłem, ciemno przed oczami ale najgorsze, że byłem sam w domu tylko z młodszym bratem. Potem na chwilę zasnąłem z tym krwawieniem, obudziłem się po 5 minutach i cała poduszka we krwi wszystko dosłownie jak w najgorszym horrorze, hektolitry krwi wszędzie... No i tak niezbyt wiedziałem co zrobić, było coraz gorzej ale przyszła mama z pracy było gdzieś po północy. Jak to zobaczyła to szok... chwilę poczekała, zadzwoniła na pogotowie, oni powiedzieli, że do poradni. Wychodzę z klatki i ciemno przed oczami, musiałem położyć się na ziemi czułem się tak jakby zaraz miał być koniec, ostatki sił. Dziadek podjechał, w aucie cały czas leżałem czułem się wykończony. Dojechaliśmy doktorka odrazu zmierzyła ciśnienie - 60 na 40... czyli fatalnie, gdybym stracił przytomność mógłbym jej już nie odzyskać ledwo siedziałem na krześle, ciemno przed oczami, jakieś zwidy, zero myśli, potem lekarka mierzyła tętno chociaż powiedziała, że praktycznie nie umie go wyczuć i dziwi się, że jeszcze daję radę chodzić. Potem kroplówka, i leże. Doktorka zadzwoniła na pogotowie ale zaczęło mi się poprawiać. Ciśnienie się polepszyło, tętno wzrosło. Pogotowie przyjechało, jakoś zeszedłem na dół, do karetki, potem do szpitala na noszach, badania, kroplówka i dalsza częśc nocy w szpitalu. Rano wyniki badań - wyszły bardzo dobre więc mogłem wracać do domu ale znów nie dałem rady dojść do auta bo mi się w głowie kręciło i wgl. Ale doszedłem jakoś, przyjechałem do domu, zjadłem obiad i było ok. Powoli dochodzę do siebie tylko dzięki bogu, że mama skończyła pracę 2 godziny szybciej... bo jak nie to prawdopodobnie bym już o tym teraz nie pisał.
Traktuję to jako ciekawą lekcję życia, tyle marzeń, spraw - czas wszystko spełniać póki nie będzie za późno. "Dopóki oddycham mam nadzieję".