Jestem uzależniony od masturbacji. Zacząłem chyba w wieku 13 lat, więc kilka lat już to robię. Dawniej zdarzało mi się to co kilka tygodni, potem co kilka dni, aż wreszcie onanizm stał się nieodłączną częścią każdego dnia. Obecnie tydzień bez masturbacji jest już dużym sukcesem, na dłużej mnie jeszcze nie stać. Schemat zazwyczaj jest ten sam. Wystarczy mała iskra, by wzniecić pożar. Wystarczy, że zobaczę zdjęcie jakiejś skąpo ubranej pani chociażby na Facebooku, albo na okładce gazety, mniejsza oto gdzie, to nieistotne... Wtedy czuje, że chce zobaczyć więcej, pobudzić zmysły, więc najczęściej kończy się na oglądaniu pornografii i masturbacji. Dlaczego uważam, że jestem uzależniony? Nie chcę tego robić, a jednak nie udaje mi się zachować wstrzemięźliwości. Zawsze byłem osobą wrażliwą. Kiedyś kupiłem sobie gazetę o grach, chyba CD-Action, lub coś w tym stylu i kiedy zobaczyłem w jednym z artykułów ilustrację damskiej postaci z gry (skąpo ubranej, jednoznacznie eksponującej swoje wirtualne walory) poczułem ogromne wyrzuty sumienia i w efekcie gazeta wylądowała w koszu. Natomiast pierwsza wizyta na stronie z pornografią wywołała u mnie dziwny odruch wstrętu. Wtedy zainteresowanie tym wszystkim, co było mi obce przez lata wczesnego dzieciństwa wynikało raczej z naturalnej ciekawości. W odniesieniu do teraźniejszości mogę użyć już wyłącznie terminu "obsesja". Masturbacja to mój największy problem, tak ją cały czas postrzegam. Może ktoś powiedzieć, żebym się tym nie przejmował, bo każdy tak robi, to nie szkodzi itd... Takie podejście gryzie się z moim sumieniem. Zacznę się onanizować kilka razy dziennie i co? Będę czerpał przyjemność? 5 minut przyjemności kosztem wewnętrznego rozdarcia, przygnębienia, złości na samego siebie? Jak potem będzie wyglądało moje życie seksualne jeśli tak nauczę się zadowalać? Kościół katolicki jest dla mnie jedyną podporą, on uformował moją moralność i teraz poprzez jego nauką i spowiedników czuje prawdziwe wsparcie w swojej prywatnej walce. Nie wszyscy muszą wierzyć w Boga, ale każdy powinien zrozumieć pewien mechanizm: idę się wyspowiadać, potem próbuje wytrzymać do niedzieli, by przyjąć Komunię św. która w mojej wierze jest źródłem łask, w końcu nie wytrzymuje i schemat powtarza się od nowa. Po pewnym czasie człowiek nie chce już kolejny raz w danym miesiącu iść do tego samego księdza i znów mówić o tych samych grzechach. To dodatkowa motywacja. Ważne jest, aby w razie potknięcia pójść jak najprędzej do spowiedzi, aby podtrzymać mechanizm, który pozwala rzadziej się onanizować. Prawda jest taka, że jak uda mi się kilka dni wytrzymać to jestem szczęśliwszy, mam lepszy humor, czuje się taki wartościowszy. Wtedy zdaję sobie sprawę, że nauka Kościoła to nie są brednie.
Kurcze, straciłem coś ostatnio wenę, przez co poziom mojego piśmiennictwa poleciał na łeb, na szyję
Przepraszam, jeśli zmarnowałem komuś minutę życia (sarkazm dla jasności)