Wiecie co... Spotkaliśmy się wczoraj ok 21:30. Bo w końcu i dzień kobiet przy okazji i chcieliśmy szybciej to wyjaśnić...
I wiecie co? Chyba szybciej bym trupa rozłożonego zreanimował niż z nią cokolwiek.
Chociaż zaczęło się w miarę okej, bo wreczylem jej kwiaty i zrobiłem jej wlasnoreczna kartkę (laurke) z okazji dnia kobiet załaczając w środku nasze zdjęcie i pisząc własnoręcznie życzenia, a na końcu mały podpis że prędzej z czekolady zrezygnuje niż z niej. Powiedziała że to bardzo piękne i miłe i ogólnie się uśmiechała. Że nigdy tak pięknego prezentu nie dostała od żadnego chłopaka. Cieszyłem się że jej się spodobało, trzy wieczory zajęło mi wycinanie, sklejanie itd.. Także myślałem że jest dobrze. Gdy trzymałem jeszcze ta wlasnoreczną kartkę z zamiarem wręczenia podczas pierwszej minuty spotkania - Powiedziałem jej szczerze wszystko zaczynając od tego czy pamięta jak się pierwszy raz zobaczyliśmy, później doceniłem w słowach jej troskę i dobroć, piękno i blyskotliwość.
Później powiedziałem jej jaka jest moja decyzja odnośnie jej propozycji, dodając jednocześnie że i tak najbardziej zależy mi na odbudowaniu jej zaufania i części tych wszystkich uczuć które zaczęły się tlic w nas. Na koniec powiedziałem że nie chce na nią naciskać, ale i tak moim marzeniem jest móc przyjść do niej, porozmawiać, wysluchac, złapać za rękę, dać delikatnie buzi, przytulić i zawsze wspierać.
Było miło jak to usłyszała, uśmiechała się. Więc jeździliśmy po miescie bez celu autem i rozmawialismy całkiem ok. Była obietnica następnego spotkania na zwykłej przyjacielskiej stopie, tak na luzie. Nastała pora abym ją odwiozl bo było późno i oboje mieliśmy na rano do pracy. Była może północ jak zaparkowalem auto pod jej mieszkaniem.
No i wtedy wszystko się zaczęło...
Nie chciałem jej jeszcze puszczać, chciałem tak w głębi serca ją przytulić i powiedzieć że bardzo tęsknię za tym wszystkim co było dobre. Ale pilnowalem się, skoro dałem słowo że nie będę naciskał. Nagle zmienił się wyraz jej twarzy, nagle pojawiły się jakieś łzy, to było tak straszne że na samą myśl o tej szybkiej zmianie nastroju mam nadal ciarki. Krzyknęła na mnie ze nic nie rozumiem nadal! Rzucając tymi kwiatami ode mnie o podłogę w aucie, otworzyła drzwi i wybiegla krzycząc że to nie ma sensu od początku i już nigdy nie będzie mieć! Pobieglem cały w stresie szybko za nią, udało mi się ją zatrzymać. Zaczęła się że mną szarpać mówiąc mi że nie umiem wysłuchać jak ktoś mówi żebym nie naciskał, a nadal to robię. Ze dla niej to wszystko za dużo, że ona nie jest w stanie już nigdy nic do mnie poczuć i po raz kolejny że jestem zaradnym facetem, bardzo życiowym i ona widzi ze dałem w tej relacji 200% z siebie, ale ona nie potrafi mi nawet dać 20%. Wszystko z łzami w oczach...
Byłem w takim szoku słysząc to wszystko i obserwując ta zmianę jej nastroju nagle, że byłem skory ja przeprosić sam nie wiem za co... Przeszkadzało jej to że patrzyłem od początku relacji bardzo optymistycznie w przyszłość i że czułem magię w tym wszystkim. Przeszkadzało jej ze chciałem pójść na całość z nią, ponieważ po dłuższym czasie od zakończenia najdłuższej relacji w moim życiu byłem w stanie komuś zaufać od razu, i to była ona. Kwiaty wyrzuciłem przy smietniki do jej bloku. Był to piękny bukiet 11 tulipanów czerwono-żółtych. Niestety nie mogłbym go dać chociaż swojej mamie z powodu tego, że byłby to symbol mojej wielkiej porażki. Mam teraz taką dziurę w sercu pisząc to wszystko, taka pustkę w głowie i w duszy i straszna niechęć do życia...