Cześć. Opowiem Wam moją historię. Wiem, że pewnie nie usłyszę od was tego, co bym chciała.. ale.. ehm.
Na pewnym portalu społecznościowym poznałam X. Po kilku tygodniach rozmowy już wiedziałam, że wpadłam. Zakochałam się w kimś kogo nie widziałam na oczy. Cieszyłam się jak debil, aż tu po około 10 miesiącach pisania ze sobą dzień w dzień dowiedziałam się, że to dziewczyna. Nie żaden Romeo, tylko dziewczyna.
I podjęłam wtedy decyzję, przez którą jestem dziś w tym stanie, w jakim jestem. Postanowiłam dać temu szansę. Okej, przeszkadzały mi pewne mankamenty jej urody. Dalej jednak uparcie próbowałam. I wiecie co? Zadziałało. Moja miłość zamiast osłabnąć wzmocniła się i to diametralnie. Jej charakter to dla mnie praktycznie ideał. Ma wady, ale ja też mam. Nauczyłyśmy się siebie i.. z nikim nigdy nie byłam tak blisko, tak dojrzale. Kocham ją.
Po kolejnych 10 miesiącach postanowiłam powiedzieć rodzicom, a dokładniej, na początek mamie. I poleciało. Dowiedziałam się, że popełniam największy błąd życiowy, że mogę żyć normalnie (bo homo nie jestem, tylko bi), że ona nie zniesie świadomości, iż ludzie ze mnie szydzą, że będą mnie krzywdzić. "Bedzięcie szczęśliwe tylko w czterech ścianach, a to nie jest prawdziwe szczęście. Gdyby ta dziewczyna cię kochała, to by ci nie pozwoliła wejść w to bagno", "A jak zamierzasz to powiedzieć rodzinie? Dziadkom? A co z rodziną, dziećmi?", "Już wiesz dlaczego zostawili cię twoi przyjaciele?". Ogólnie bardzo, bardzo mi wtedy.. hm.. 'wjechała na psychikę'. Generalnie nie powiedziała mi nic, czego bym nie wiedziała, nie rozważała;. O to wszystko już się martwiłam wcześniej.. ale kiedy ktoś bliski mówi to tak dobitnie na głos.. nie wiem. Może jestem za słaba by się nie zachwiać.
I napisałam do Niej, że nie dam rady, nie mam sił. Pożegnała się. Wiem, że to ją bardzo zabolało, bo to nie pierwszy raz gdy mama tak mówi. Wcześniej jakoś przegadałyśmy całą noc i było dobrze, uspokoiła mnie. Wiedziałam, że trzeba o to walczyć, bo to jest wyjątkowe.
Teraz kiedy to już oficjalnie koniec - jestem rozbita. Z jednej strony wiem, że dalej bardzo ją kocham, moje uczucia wcale się nie zmieniły. Budzę się każdego dnia i myślę, że chcę ją z powrotem. Robię sobie krzywdę, nie mogę jeść, nie mogę się uczyć, zawalam zajęcia. Gdybym mogła cofnąć czas nie zerwałabym tamtego dnia. Jakoś bym to przetrwała, jak wszystkie inne kryzysy. Obawiam się, że nigdy nie przestanę żałować, że tak to się potoczyło. W końcu nie zerwałam przez jakieś.. problemy w związku, czy osłabnięcie uczuć.. tylko przez wyjątkowo (przynajmniej dla mnie) ciężką sytuację.
Z drugiej strony boję się nieziemsko. Jeśli uda mi się do niej wrócić.. i to znów się stanie? Znów będę się bać, myśleć o przyszłości, wątpić i trząść się przed powiedzeniem o tym reszcie rodziny? Ciągle krzyczy mi w głowie głos mojej mamy: "Powinnaś być rozsądna!". Przyprowadzić faceta byłoby prościej.. heh. Prościej..
Nienawidzę się cholernie za ten brak konsekwencji, za to, że ktoś może wpłynąć na moje postępowanie.. i za to, że jestem taka słaba. Mama zrobiła z siebie ofiarę, bo nie chcę póki co przyjeżdżać do domu, pewnie ją obwiniam itd. Moja ukochana cierpi, chce o nas zapomnieć. A ja się miotam. Chciałbym zniknąć.
Ps. Taaak, do psychologa będę próbowała się zapisać.
_________________
I'm still learning to love the parts of myself that no one claps for.