siema
chcialabym sie wygadac; byc moze pisze to tylko po to aby obsmarowac najwaniazniejsza osobe w moik zyciu... nie mialabym servca obadywac jej ze znajomymi, wiec, witajcie obcy z internetu
rok temu (z paroma miesiacami) poznalam przyjacciolke. osobe, ktora, jak myslalam bede miala do konca zycia. ale ostatnio cos zaczelo sie psuc. i nie umiem tego naprawic.
zawsze mowimy sobie ze jestesmy dla siebie najwazniejsze na swiecie. kochamy sie itepe. serio, z nikim nigdy sie tak dobrze nie dogadywalam. mamy podobne zainteresowania. zawsze mozemy pogadac o calym g**** jtire sie dzieje u nas... ale w pstatnim czzasie ona strasznie mnie zranila..
ogolnie to bylam niedawno w szpitalu; czulam sie naprawde zle, bo nie wiadomo btlo na co jetem chora, byl to dla mnie ciezki czas. prosilam ja chociazby o rozmowe telefoniczna. ona mi obiecala ze mnie wesprze; jednego dnia jednak nie znalazla czasu bo wychodzi z dziewczybani. ok, jutro? nastepnego dnia znow nie znalazla dla mnie czasu. i tak pare razy. potem, mialam bardzo ciezki CIEZKI okres w zyciu. ta sytuacja wydarzyla sie ponownie. okej, proadzilam sobie. ale to strasznie zabolalo, ze mnie olala. nawet teraz boli. postanowilam z nia porozmawiac. powiedizala mi tylko ze nie chce nigdy mnie opuscic, strasznie mnie kocha itp. mowila ze nie chce by te sytuacje znow sie powtorzyly. boi sie ze przez to zachowanie mnie straci. powiedzialam jej, ze ulzylo mi ze to powiedziala, ze nie jestem juz na nia zla i ciesze sie ze wszystko jest dobrze. potem ona miala problemy; olalam wszystko inne i pomagalam jej. a teraz... znow mnie olala. plus, nie pisalam do niej ani nie kontaktowalam sie od poniedzialku. sama, nie napisala. boli mnie to ze nie jestem juz jej potrzebna. mam wrazenie ze bez niej zycia jest taka troche wegetacja? w sensie, ze daje sobie rade bez niej, ale to wszystko stalo sie tak bardzo bezcelowe...strasznie cierpie...
przepraszam tez za mnostwo literowek, braz polskich znakow i inne bledy. jestem troche... rozstrzesiona?