Na wycieczce szkolnej do Warszawy całą klasą wkręcaliśmy takiego jednego Kubę (którego oczywiście wszyscy bardzo lubią). Nawet nauczycielka była w to wmieszana.
Zadaniem paru osób było zajęcie i przetrzymanie Kuby na jakieś pół godziny, przez co jedna z dziewczyn wyjęła w schronisku drzwi z zawiasów. ;P Inne dziewczyny zwabiły go do pokoju jedzeniem (nie było trudno) i zamknęły drzwi od środka na klucz, po czym nie pozwoliły wyjść. Mimo to wcale się nie zorientował, że coś jest nie tak.
Następnie, kiedy już wszystko było gotowe, Kuba wszedł do pokoju który dzielił z resztą chłopaków. Weszła wychowawczyni, bo ona grała kluczową rolę w całym przedstawieniu. Zaczęła żartobliwe narzekać, że mają w pokoju okropny bałagan i odgarnęła ręką poduszkę z łóżka Kuby, a tam... skręty. ;P Pierwszą reakcją było zdziwienie, później niedowierzanie, mnóstwo pytań i chłodna ocena sytuacji. Zaraz potem zagroziła długą i poważną rozmową oraz natychamistowym poinformowaniem rodziców. ^^ Jeszcze nigdy nie widziałam jej tak ''zdenerwowanej'' i ''srogiej''.
To był jednak jedyny Prima Aprilisowy żart w którym brałam udział, a mnie nikt nie nabrał (nawet nie próbował). A szkoda.