Panel logowania

Nie masz jeszcze konta na e-Mlodzi.com?

Zarejestruj siê!

Zapomnia³eœ has³a?

Przypomnij je

Autor

Wiadomo¶æ

Gray  

Hiper wymiatacz



Do³±czy³a: 18 Maj 2009

   

Wys³any: 2009-07-03, 20:28   translations by Yas. ;>

chciałabym żeby osoby które znają dobrze angielski oceniały moje prace(tłumaczenia), a ktoś kto nie zna języka - może napisać czy piszę płynnie, a nie teksty w stylu 'kali chcieć jeść', 'napój był wypity', etc. ^^
a i nie bijcie mnie, mam 12 lat dopiero, więc myślę że i tak dobrze sobie radzę z angielskim jak na ten wiek. xD to po prostu moja pasja i tłumaczenie sprawia mi przyjemność ;] oczywiście zawsze będę podawała źródła z których tłumaczę.i nie ukrywam że prawie zawsze będą to fanficki jakichś książek, gdyż po prostu nie mam innych źródeł i pomysłów. no i póki co łatwiej mi tłumaczyć rzeczy o których mam pojęcie - np. w tłumaczeinu drugim są wyrazy typu High Lord, co wcale nie oznacza Wysoki Władca, ale Wielki Mistrz. xd

źródło.
Dorrien mógł zobaczyć wspaniałe budynki Gildii, gdy jego koń przejechał ostatni zakręt. Przed nim wznosiły się bramy Gildii. Zobaczył swojego ojca stojącego tam by go powitać, i to sprawiło że musiał się uśmiechnąć.
- Dorrien - powiedział i uśmiechnął się - w końcu. Tęskniłem za tobą, synu.
- Ja za tobą też. - Dorrien zeskoczył ze swojego konia i uścisnął krótko Rothena. Wydawał się być szczęśliwy; zmizerniały, ale szczęśliwy.
- Jak się miewasz? - zapytał Dorrien, idąc u boku Rothena ku mieszkaniom magów.
- Dobrze - odpowiedział - a ty? Nie widziałem cię od... 10 lat. Co robiłeś przez ten czas?
- Było mnóstwo roboty - odparł Dorrien - Przybyłbym wcześniej, ale nie chciałem opuścić mojej wioski.
- Jesteś głodny? Spragniony? - zapytał Rothen, gdy przybyli do jego mieszkania.
- Nie, dziękuję. - odpowiedział.
Był żądny porozmawiania o Sonei. Nie widział jej przez 10 lat i chciał ją zobaczyć, by sprawdzić, czy wszystko u niej dobrze. Kiedy wspomniał o niej, uśmiech Rothena stał się wymuszony.
- Wszystko w porządku. Rozmawiałem z nią wczoraj i jest doskonale szczęśliwa. Nie widzę powodu, żebyś powinien odwiedzić ją właśnie teraz. Dlaczego nie poczekasz do jutra, kiedy Administrator i inni Wielcy Magowie przybędą by cię powitać?
Dorrien wzruszył ramionami. "W porządku." Nie chciał przyciągnąć uwagi ojca do swoich palących pytań, od kiedy pragnął dowiedzieć się, jak się ma Sonea. Słyszał że stała się znakomitą Uzdrowicielką i pracowała w slumsach by pomagać biedniejszym ludziom. Dorrien podziwiał ją za to, za chęć wrócenia w taką nędzę, zaniedbując inne dzielnice miasta.

Następnego ranka Dorrien przyłapał się siedzącego na ławce i pozwalającego słońcu błyszczeć na jego twarzy. Nie miał szansy na porozmawianie z Soneą wczoraj, więc pragnął zobaczyć ją dziś. Rothen powiedział swojemu synowi, że zwykle chodzi do miasta wcześnie rano, a więc Dorrien zdecydował złapać ją przed jej wyjściem.
Wszystkim, co mógł teraz zobaczyć, było kilkoro nowicjuszy śpieszących się na Uniwersytet i paru magów cieszących się słońcem tak jak on. Lecz nagle usłyszał dziecięcy głos, piszczący: "Za ile lat też będę mogła tu przychodzić?"
Dorrien uśmiechnął się, wyobrażając sobie małe dziecko chcące wiedzieć, ile lat jeszcze minie zanim on lub ona pójdzie na wykłady.
Ale odpowiedź go zmroziła. - Kochanie, pytasz o to już chyba 20 raz. Musisz poczekać kilka lat.
Dorrien znał ten głos. Damski głos - i należał do Sonei. Wstał i rozejrzał się, ale wszystkim co widział była rodzina znajdująca się 200 metrów od niego - dwójka dorosłych i dwójka dzieci. Nikogo więcej tu nie było.
- Ile? - zapytało dziecko. Głos pochodził od rodziny. Ale to nie mogło być...
- 10, kochanie - Tym razem odpowiedział męski głos. Brzmiał znajomo, ale Dorrien nie mógł powiedzieć do kogo należał.
Rodzina podeszła bliżej i spojrzał na twarz kobiety. Jakiś głos wyszeptał: To ona... Wyszła za mąż... Zapomniała o tobie... Jest teraz z kimś innym... Wyszła za mąż...
Dorrien potrząsnął głową rozpaczliwie i próbował znaleźć powód, dlaczego Sonea chodziłaby z mężczyzną u boku i dwójką dzieci przed nimi. Nagle zaczął rozważać, kim może być ten mężczyzna. Może był to Cery, jeden z najstarszych przyjaciół Sonei... nie poślubiłaby go, oczywiście...
Ale mężczyzna przy niej miał na sobie szaty. Czarne szaty. Szaty Wielkiego Mistrza. Szaty Akkarina.
Wyszła za Akkarina.
Dorrien ostro wciągnął powietrze i wolno je wypuścił.
Dziecko - dziewczynka - krzyknęła: - Więc chodźmy gdzieś, proszę. Mozemy odwiedzić Cery'ego - proszę, mamo, tato.
Inne dziecko, chłopiec, około rok starszy od swojej siostry, odpowiedział: - Sicily, przestać się drzeć. Denerwujesz mnie.
- Mako, bądź miły - rzuciła ostro kobieta - Sonea. - Nie jest denerwująca.
Sicily zaśmiała się wesoło. - Więc chodźmy. Pójdźmy do Gerry i Timme.
- Harrien i jego rodzina są na wakacjach, kochanie. - odrzekła Sonea. Dorrien nadal nie mógł w to uwierzyć.
Ale nie było żadnych wątpliwości. Byli nie więcej niż 20 kroków dalej i rozpoznał jej twarz. Wyglądała szczęśliwie. Więcej niż szczęśliwie. Wydawała się błyszczeć. Promieniała tak, jakby była najszczęśliwszą osobą na świecie.
Jest... jest matką. Nie możesz zniszczyć tego uczucia. Straciłeś ją w momencie, gdy opuściłeś Gildię, by troszczyć się o swoją wioskę.
Sonea podniosła wzrok i jej oczy napotkały jego. Dorrien szybko się obrócił i zaczął wracać drogą którą przyszedł. Chciał usłyszeć, jak ona krzyczy jego imię, ale nic nie usłyszał. Ona go nie pamiętała.
Co się stało? Jak miał ją zabrać od niego?
Dorrien nie mógł przestać iść, dopóki nie stanął w drzwiach mieszkania Rothena. Nie kłopotał się pukaniem, po prostu wszedł i rzucił się na swoje łóżko.
Wyszła za mąż...
Zdawało się, że to koniec. Definitywnie.
Ale czy rzeczywiście?
Mógł sprawić, że znowu się w nim zakocha. Bo w końcu kochała go. Był tego pewien.
Ale czy naprawdę chciał zniszczyć życie które sobie stworzyła? Jej rodzinę?
Nie mógł jej tego zrobić. Chciał, żeby była szczęśliwa.
Ale czy nie chciał być też sam szczęśliwy?
Musiał dowiedzieć się, co się wydarzyło. Jak ją stracił.
I musiał dowiedzieć się, co zatem jeśli on nadal jej pragnie.

tekst 2:
źródło (w tekście angielskim są błędy, ale to dlatego że autorka nie jest native speakerką, ponadto znaczeń niektórych zdań domyślałam się na podstawie pojedynczych słów, także ja mogłam zinterpretować jakieś zdanie zupełnie niż ktoś inny by to zrobił ;) ogólnie czasem ciężko znaleźć sens jej słów. xD)

Prolog: Wielka Mistrzyni
Wielka Mistrzyni była bliska śmierci. Poruszała się tylko po wnętrzu kopuły, więc kiedy w końcu straciła całą kontrolę, jej energia mogła być kontrolowana. Nawet mimo tego, że straciła dużo swej siły i nie przyjmowała magii od innych, nadal była potężna.
- Mistrzyni - powiedział Mistrz Donmar. Był przełożonym Wojowników i jednym z kilku osób, które odważały się przebywać z Soneą. Nosił czerwoną szatę i czarne płótno przewiązane przez czoło, wskazujące na to, że lubi Wielką Mistrzynię która znała wyższe formy magii. - Administrator niebawem tu będzie. - powiedział z nietypową dla niego niepewnością.
- Dziękuję, Mistrzu Donmarze.
Wojownik usiadł obok poszarzałej Mistrzyni. W swej czarnej szacie i umieszczona w środku kopuły była niczym papierowa okładka książki. Jej oczy były całkiem białe; była ślepa od 10 lat. Jednakże jej inne zmysły uczyniły oczy mniej ważnymi. Administrator w swych niebieskich szafach pospieszył do jej boku.
- Dobrze że przyszedłeś, Administratorze - powiedziała Wielka Mistrzyni, poruszając dłonią w jego kierunku. I chociaż nie mogła go zobaczyć, nadal jej się kłaniał. - Mistrzyni - usiadł obok niej.
- Czy król został poinformowany? - zapytała. Administrator skłonił głową.
- Tak.
- Dobrze. Mistrzu Donmarze, powinieneś wyjść, czuję że przebywanie tu dłużej nie jest bezpieczne. - Mistrz Donmar wstał i ukłonił się. Wojownik widocznie się trząsł.
- Mistrzyni, to był zaszczyt - ukłonił się ponownie - wychodzę.
Chociaż Donmar był surowym, starszym mężczyzną, będącym w Gildii od 30 lat, nigdy nie zwalczył w sobie dystansu i zakłopotania, jakie czuł rozmawiając z Mistrzynią. Wiedza i szacunek jaki miała w Gildii były niedorównane.
- Administratorze - rzekła Wielka Mistrzyni - Chcę, abyś uczynił mi jedną przysługę, póki nie umrę.
- Cokolwiek - odparł jasnowłosy mężczyzna. Był mężczyzną grubo po czterdziestce i miał włosy tradycyjnie związane w węzeł na szyi. Biorąc pod uwagę surowość i powagę, był też w przyjaźni z Wielką Mistrzynią. Choć nigdy nie uprawiał ani nie uczył się wyższej magii, był jednym z najwcześniejszych jej przyjaciół.
- Nie nazywano mnie moim imieniem przez 60 lat, więc proszę, powiedz tak do mnie raz.
- Wielka Mistrzyni... - zamknęła oczy - Proszę.
- Moja Mistrzyni...
- Nie! - przerwała mu - Sonea! Mam na imię Sonea! - oddychała z trudem.
- Nie rozumiem, mistrzyni? - Administrator zerknął na Mistrzynię. Nigdy jej takiej nie widział. Przez chwilę myślał, że się wystraszyła, zachowywała się dziwnie. Znał jej imię, ale ona była Wielką Mistrzynią jeszcze zanim urodziła się większość obecnych magów Gildii.
- Sonea - powiedział w końcu Administrator, słyszał jak oddycha trochę lżej. Był w niebezpieczeństwie, przebywając razem z nią.
- Administratorze, powiedz mi coś... - powiedzała chrapliwie - czy byłam dobrym człowiekiem?
Skinął głową.
- Tak, byłaś. Stworzyłaś pokój.
- Pozwoliłam umrzeć moim synom.
- Twoi synowie umarli dla Kyralii. Uratowali Gildię, uratowali Kyralię. Imardin już nigdy nie upadnie.
Potrząsneła głową jednocześnie skinając ręką. - Tak jak zmarł ich ojciec. Jest coś, co chciałabym, abyś dla mnie zrobił. - Przysunął głowę bliżej jej, by sięgnąć jej myśli. Za pierwszym razem nie mogła ukryć przed nim swoich emocji. Traciła kontrolę.
- Tak? Zrobię wszystko, czego sobie życzysz - wyszeptał.
- Chcę, byś odwiedził za mnie grób. Chcę, żebyś odwiedził za mnie grób Akkarina.
Czuł od niej paniczny strach i smutek; uczucia tak potężne, że nim wstrząsnęły. - Ale twój syn został pochłonięty przez jego własne moce gdy umarł, więc nie ma żadnego grobu.
Potrząsnęła głową.
- Nie, Administratorze. Chcę, byś odwiedził grób mojego starego opiekuna, chcę byś odwiedził grób Wielkiego Mistrza Akkarina. - £zy wypełniały jej oczy. - Nie powinien umrzeć w tej sposób - wyszeptała - nie pozwoliłby naszym synom umrzeć. Administrator nagle zrozumiał, jak mało wiedział o jej prywatnym życiu.
- Obiecaj mi - błagała Wielka Mistrzyni, kładąc rękę na jego ramieniu. Skinął głową, widząc Wielką Mistrzynię, tak jakby to było za dużo dla niego.
- Dziękuję, Administratorze Ugnonie. Powinieneś już odejść; czuję, że moja kontrola słabnie.
- Mistrzyni - Administrator ledwo mógł utrzymać głos w normie. Uścisnął jej rękę przed wstaniem, i ukłonił jej się. Kiedy wychodził z kopuły, czuł jej magię, pulsowała nieregularnie, czasami potężnie, czasami była ledwie wyczuwalna.
Administrator Ugnon miał nadzieję, że kopuła będzie w stanie zaabsorbować magię. Wtedy białe światło pochłonęło wszystko za nim. Zamknął oczy.
Gildia będzie musiała znaleźć nowego Wielkiego Mistrza.
 

TQIT  

VIP


Do³±czy³: 22 Gru 2008

   

Wys³any: 2009-07-03, 20:38   

Teksty źródłowe co prawda jakieś szczególnie trudne nie były, ale tłumaczenie jest na wysokim poziomie. Przynajmniej według mnie.
_________________
"I dam wam serce nowe i ducha nowego tchnę do waszego wnętrza, odbiorę wam serce kamienne, a dam wam serce z ciała." Ez 36, 26
 

poem sometimes  

Pogromca postów


Do³±czy³: 15 Lut 2009

   

Wys³any: 2009-07-03, 20:49   

Yasminne napisa³/a:

Był żądny porozmawiania o Sonei.



Jakoś mnie gryzie to zdanie. Nie możnaby napisać "czuł potrzebę porozmawiani"? Albo po prostu "był żądny rozmowy"? Jakoś mi to Twoje zestawienie nie brzmi.

Yasminne napisa³/a:

Rozmawiałem z nią wczoraj i jest doskonale szczęśliwa.



To też jest jakieś takie nie bardzo. Ja wiem, że to dosłowne tłumaczenie, ale "doskonale szczęśliwa" to trochę niefortunne. Może "w pełni szczęśliwa"? ;)

To takie moje uwagi co do pierwszego akapitu, bo tyle przeczytałem. Jest bardzo dobrze, chociaż jeśli mogę coś wtrącić od siebie, to nie tłumacz zawsze wszystkiego dosłownie, bo czasem warto troszkę pokombinować, żeby w naszym języku brzmiało to równie przyjemnie :-)
_________________
"wiemy, że Bóg umarł, powiedziano
nam o tym, czytając ciebie nie byłem tego całkiem pewny."
 

Gray  

Hiper wymiatacz



Do³±czy³a: 18 Maj 2009

   

Wys³any: 2009-07-03, 20:57   

poem sometimes napisa³/a:

To takie moje uwagi co do pierwszego akapitu, bo tyle przeczytałem. Jest bardzo dobrze, chociaż jeśli mogę coś wtrącić od siebie, to nie tłumacz zawsze wszystkiego dosłownie, bo czasem warto troszkę pokombinować, żeby w naszym języku brzmiało to równie przyjemnie


dzięki za radę ;) wiem, że trzeba pokombinować i czasem wręcz wszystko mnie boli od próbowania ujęcia czegoś w inny sposób, np. to:

Cytat:

gdy jego koń przejechał ostatni zakręt.


dosłownie brzmiało by to 'skręcił na ostatnim rogu/zakręcie', co wg mnie drażniąco brzmi szczególnie przy tej drugiej wersji(zakręcie).

dziękuję za krytykę, opinie, rady, propozycje innych tłumaczeń jakiegoś tekstu. Wszystko się przydaje ;)
 

poem sometimes  

Pogromca postów


Do³±czy³: 15 Lut 2009

   

Wys³any: 2009-07-04, 11:24   

Yasminne napisa³/a:

dosłownie brzmiało by to 'skręcił na ostatnim rogu/zakręcie', co wg mnie drażniąco brzmi szczególnie przy tej drugiej wersji(zakręcie)



Może "minął ostatni zakręt"?
_________________
"wiemy, że Bóg umarł, powiedziano
nam o tym, czytając ciebie nie byłem tego całkiem pewny."
 

Gray  

Hiper wymiatacz



Do³±czy³a: 18 Maj 2009

   

Wys³any: 2009-07-17, 14:42   

źródło.
Niewinny więzień
Piorun huknął na tle zaciemnionego nieba, powodując że zatrzęsłam się i przewróciłam na moim brudnym, niepościelonym łóżku. Moja ręka zwisała na skraju materaca, dotykając czegoś miękkiego, zrobionego z materiału. Był to mój stary, wypchany jeleń, którego miałam od dziecka.
Jego futro i rogi były zniszczone i rozpadały się. Podniosłam go z podłogi i zaczęłam się bawić. Moje ręce wzniosły się w powietrze, gaworzenie dochodziło z mych ust. Rozejrzałam się po mojej małej, więziennej celi; okno było zabezpieczone silnymi, żelaznymi prętami. Wolno odłożyłam jelenia i dotknęłam dłońmi ceglanej ściany za maleńkim łóżkiem. Moje palce wolno wyznaczały linie cegieł ułożonych według jakiegoś wzoru.
Nagle drzwi mojej celi otworzyły się, wywołując głośne skrzypienie, które wypełniło całą celę. Osobą, która weszła, był mój psycholog Dr. Freeman.
- Jesteś tu żeby spróbować mnie znowu uporządkować? - wyrzuciłam z siebie sarkastycznie. Odkąd byłam skazana na pobyt w areszcie dla małoletnich, on ciągle próbował zmusić mnie do przyznania się do przestępstwa, którego nie popełniłam.
- Panno Williams, opisz konfrontację twoich rodziców tej nocy, której twój ojciec został zamordowany.
Westchnęłam ciężko, ale odpowiedziałam zgodnie z prawdą. - To było bardzo przykre. Był bardzo zadowolony że ona to wie, i chciał rozwodu.
- Jaka była jej reakcja? - zapytał mnie łagodnie.
- Powiedziała, że mu go nie da. - próbowałam stłumić ziewanie, gdy mówiłam.
- Prędzej zobaczę cię w piekle niż z inną kobietą! - To są słowa, których użyła twoja matka, Daisy, stosownie do zeznań waszych sąsiadów - Jego głos był coraz stawał się coraz bardziej stanowczy, tak jak jego brwi się marszczyły.
- Jeśli tak powiedzieli. Naprawdę nie pamiętam. Ja także byłam zdenerwowana -moje palce drżały niczym gęsia skórka biegnąca w dół mojej posiniaczonej ręki.
- Co się stało, kiedy twoi rodzice skończyli dyskutować?
- Tata się spakował, żeby wyprowadzić się do pani Dawes.
- Rebecca Dawes, bardzo znana aktorka, która, jak odkryła twoja matka, była kochanką twojego ojca. ¦ledziłaś go?
Skinęłam głową wolno. - Zaraz jak mama poszła spać, wzięłam wiatrówkę, którą zostawiła w szufladzie i pojechałam do domu pani Dawes. Nie było ich w domu, więc zaparkowałam na podjeździe i czekałam.
- Z jakim zamiarem? - zapytał doktor Freeman.
- Nie jestem pewna. Byłam zdezorientowana i zmęczona. Myślę, że chciałam ich głównie przestraszyć.
Doktor Freeman zatrzymał się przy stołku i usiadł naprzeciw mnie.
- Kiedy przybyli, weszłaś do domu i zamordowałaś ich - Potrząsnęłam głową szybko. - Zastanów się, Daisy. Biorę pod uwagę to, że to nie była bezmyślna zbrodnia pod wpływem chwilowych uczuć. Rozważ to: rewolwer oddał 6 strzałów, nie 8. To by oznaczało, że strzelałaś dopóki pociski się nie skończyły, i wtedy przerwałaś żeby przeładować broń.
Gniew zawrzał w mojej krwi kiedy niespodziewanie poderwałam się z łóżka. - Mylisz się! - Porwałam stos jego dokumentów ze stołka i zaczęłam drzeć je na maleńkie strzępy. - Jestem niewinna, ty ciemniaku! - Wyrzuciłam resztki papierów na zewnątrz, czułam dachówki pod moimi nagimi stopami.
- Cóż, sądzę, że na dziś wystarczy - Wstał cicho i pozbierał papiery, których nie zdążyłam zniszczyć, a następnie opuścił moją ciemną celę. Podeszłam do ogromnych stalowych drzwi i zaczęłam w nie walić. Stłumione głosy dochodziły z mojego gardła, ale nie mogłam nic powiedzieć płacząc bądź śmiejąc się. Obróciłam się i oparłam się o drzwi, chowając głowę w kolanach. Ukryłam moją twarz w dłoniach, gorące łzy spływały po moich policzkach.
Nic nie rozumiałam. Wiedziałam, że nie zamordowałam mojego ojca i pani Dawes. Nikt w sądzie mi nie wierzył, nawet moja matka. Sędzia oświadczył, że mój powód do morderstwa mógłby być zrozumiany, o ile nie wybaczony. Powiedział, że to była zemsta o wiele bardziej nieludzkim charakterze. Widocznie wywarłam na nim wrażenie jako szczególnie lodowata i pozbawiona wyrzutów sumienia kobieta: ja, Daisy Williams. To zupełnie zmieniło jego spojrzenie na mnie.
A więc, poprzez to, że moje stanowisko umocniło go w jego stanowisku, nakazał mi poświęcać swój czas dla każdej z moich ofiar. Byłam tu, w Areszcie dla nieletnich Dufresne , ale potajemnie w nocy kopałam tunel mający stać się moją drogą ucieczki.
Moje narzÄ™dzia byÅ‚y ukryte pod kojÄ…, która zawieraÅ‚a mÅ‚otek skalny, narzÄ™dzie które byÅ‚o podobne do miniaturowego kilofa. Para moich wiÄ™ziennych kolegów pomogÅ‚a mi przemycić je do celi. PotrzebowaÅ‚am też czegoÅ›, co przykryÅ‚oby tunel w Å›cianie. Jeden z moich przyjaciół daÅ‚ mi ogromny plakat z Clarkiem Gable’em, jednym z najpopularniejszych gwiazd filmowych dekady.
Teraz mój maÅ‚y sekret istniaÅ‚ pomiÄ™dzy mnÄ… a moim popularnym facetem. Niewielu wiedziaÅ‚o, czym naprawdÄ™ byÅ‚ mój plan…
Zerknęłam na małe okno, które oddzielało mnie od świata zewnętrznego. Piorun błysnął na prawo od prętów, rażąc mnie w oczy. Poruszając się na kolanach, uklękłam pod łóżkiem i zabrałam swój młotek skalny i małą latarkę.
Wolno zdjęłam ze ściany plakat, odsłaniając dziurę, która była wystarczająco duża by wcisnęła się w nią dziewczyna mojej postury. Włożywszy narzędzia do mojego kufra, pełzałam przez tunel. Po około dziesięciu minutach stałam przy zewnętrznym murze więzienia, żelazne bramy otaczały budynek ze wszystkich stron.
Nie było takiej możliwości, bym pozwoliła jakiejś żelaznej bramie zablokować moją ścieżkę do należnej mi wolności. Rozglądając się za strażnikami, ostrożnie podpełzłam do ogrodzenia, podczas gdy potok deszczu nadal moczył mój uniform i włosy.
Kiedy tylko poczułam miękką trawę po drugiej stronie muru, zaczęłam biec tak szybko jak mogłam. Moje ręce same się podniosły i rozprułam górę uniformu. Moja koszula leżała teraz na ziemi, uniosłam ręce, zamykając oczy w uczcie wolności, jakiej szukałam przez ostatnie trzy lata.
Czułam zimno, gdy deszcz przemoczył mój stanik, ale nie dbałam o to. W zewnętrznym świecie byłam uczciwą osobą, ale musiałam przybyć do więzienia, by stać się oszustką. Teraz byłam wolną kobietą, zaczynającą życie na nowo w chłodnym, mglistym deszczu.
Oczyszczona z brudnego więziennego życia, na jakie mnie skazano.
 

melloth  

Wymiatacz


Do³±czy³a: 01 Lip 2009

   

Wys³any: 2009-07-21, 19:33   

małe błędy w budowie zdań mogą się czasami zdarzyć, też tak mam ;d
jak na 12 lat, to jestem pod wrażeniem :) ;d
 

Forum m³odzie¿owe e-Mlodzi.com