Panel logowania

Nie masz jeszcze konta na e-Mlodzi.com?

Zarejestruj siê!

Zapomnia³eœ has³a?

Przypomnij je

Autor

Wiadomo¶æ

blacklover  

Hiper wymiatacz

dwie pasje.



Do³±czy³a: 12 Gru 2010

   

Wys³any: 2011-03-26, 20:43   [opowiadanie] To tylko chleb.

Wszystko dość szybko siÄ™ dziaÅ‚o. RozglÄ…dnÄ…Å‚ siÄ™ nawet nie przystajÄ…c. PrawÄ… rÄ™kÄ… poprawiÅ‚ kÅ‚Ä™bek, który niósÅ‚ pod pazuchÄ…. DÅ‚ugi, czarny pÅ‚aszcz przykrywaÅ‚ zawiniÄ…tko, tak by milicja nie mogÅ‚a go dostrzec. ByÅ‚o już późno, wiÄ™c szybkim krokiem brnÄ…Å‚ przez szarość ulic, nie rozglÄ…dajÄ…c siÄ™. SÅ‚oÅ„ce ledwo przedostawaÅ‚o siÄ™ przez gÄ™stÄ… pokrywÄ™ chmur, dlatego budynki sprawiaÅ‚y wrażenie szarych, brudnych i opuszczonych. „ W gruncie rzeczy – pomyÅ›laÅ‚ – nawet, kiedy jest sÅ‚oneczna pogoda, tak to wyglÄ…da, jakby w tym mieÅ›cie żyÅ‚y same trupy „. Niestety, taka byÅ‚a prawda. Wojna wypÄ™dziÅ‚a z każdej duszy resztki optymizmu. Rok 1940 nie byÅ‚ dobrym rokiem. Czas mijaÅ‚ niespostrzeżenie, a paradoksem byÅ‚o, że dla każdego wlókÅ‚ siÄ™ jak Å›limak.
Ludzie jednak byli dobrzy. Chcieli pomagać innym, mimo, że ich własne życie było zagrożone. Pragnęliby każdy w tym czasie, który nie był dla nich przyjemny, miał wspaniałe wspomnienia, doświadczenia, serdecznych ludzi przy sobie i uśmiech, przez łzy, lecz jednak uśmiech. Dowiodło to przekonaniu, że potrafić walczyć. Nie tylko z hitlerowcami, ale także z przytłaczającym bólem, natłokiem myśli, strachem o własne życie.
Grzesiek wiedział, że jego dni są policzone. Czym prędzej mijał skrzyżowania, by dojść jeszcze przed zmrokiem. Ulice zaczynały się wyludniać, gdy postawił nogę na progu domu, zegar na ratuszu wybił godzinę dziewiętnastą.
- Hip, hip, hurra – powiedziaÅ‚ do siebie z ironiÄ…, po czym szybkim ruchem otworzyÅ‚ dÄ™bowe drzwi. W Å›rodku byÅ‚o równie ponuro jak na zewnÄ…trz. Jednak byÅ‚o coÅ› w powietrzu, co sprawiÅ‚o, że na jego twarzy pojawiÅ‚ siÄ™ uÅ›miech. SÅ‚ychać byÅ‚o przytÅ‚umione rozmowy. Spod zamkniÄ™tych drzwi niepewnie przeÅ›witywaÅ‚o Å›wiatÅ‚o bijÄ…ce od tlÄ…cej siÄ™ Å›wiecy. OdetchnÄ…Å‚, gdy usÅ‚yszaÅ‚ gÅ‚os swojej matki. Z rozeÅ›mianÄ… twarzÄ… wkroczyÅ‚ do izby i doÅ‚Ä…czyÅ‚ siÄ™ do biesiadników, którzy pragnÄ™li zapomnieć o wydarzeniach z ostatniej nocy. Nikt nie podejrzewaÅ‚, że powróci tak szybko.
- Synu! WróciÅ‚eÅ›! – zawoÅ‚aÅ‚a zmartwiona mama, ze Å‚zami w oczach.
- A myÅ›laÅ‚aÅ›, że zostawiÄ™ CiÄ™ bez pożegnania? – zażartowaÅ‚ Grzesiek przytulajÄ…c siÄ™ do niej i kolejno witajÄ…c siostrÄ™, stryjenkÄ™ z córkÄ… i ojca. Ten jednak byÅ‚ wyczerpany. Ostatkiem siÅ‚ wybeÅ‚kotaÅ‚: „ Dobrze CiÄ™ widzieć synu”, po czym zamknÄ…Å‚ oczy. Wszyscy wiedzieli, że gÅ‚owa rodziny powoli przechodzi na tamten Å›wiat. Mimo wszystko powtarzaÅ‚ im, że powinni siÄ™ cieszyć, bo to nie wojna go zabiÅ‚a, lecz przyszÅ‚a jego przyjaciółka ¦mierć, to i on musi odejść z niÄ…. Ojciec miaÅ‚ poczucie humoru w najcięższych chwilach, potrafiÅ‚ znaleźć szczegół i wyolbrzymić go do takich rozmiarów, że jego rodzina siÄ™ uÅ›miechaÅ‚a. Grzesiek i Marysia byli dobrze wychowanymi dziećmi. Wiedzieli, że matka bÄ™dzie w ciężkim stanie, gdy ojciec umrze. ¦wiadomi tego przygotowali jÄ… na najgorsze – ona i tak tkwiÅ‚a przy łóżku trzymajÄ…c go za rÄ™kÄ™, jak za mÅ‚odych lat.
Poprzedniej nocy, kiedy ktoś przyszedł po Grześka, wszyscy byli przerażeni, że już nigdy nie wróci. Wyglądało to dość strasznie, ale on dopilnowałby nikt się nie martwił. Sam jednak przeszedł wiele, by w ciągu jednego dnia wymknąć się nieznajomym i powrócić do domu. Czuł oddech przeciwnika na karku, mimo wszystko chciał chronić rodzinę i tą, która mieszkała w jego domu. A była to córka znajomych Leśnickich. Stary Leśnicki umarł jeszcze przed wojną, zostawiając dorastającą córkę. Zosia była całym oparciem dla matki po śmierci ojca. Mimo to i ta odeszła. Nikt na czas nie dostarczył jej leku. Umierała w wielkich cierpieniach, czego córka nie mogła znieść. Dziś wiedzielibyśmy, że ma grypę, jednak wówczas nikt nie był w stanie jej pomóc. Tak też dwudziesto dwu letnia Zosia została przygarnięta do Borowskich.
Gdy Grzesiek ścigał płaszcz i podawał kłębek matce, z za drzwi cichutko wysuwała się Zosia. Bała się, że znów ktoś po kogoś przyszedł. Kontem oka dostrzegła Grześka i czuła, że dusza jej się uśmiecha. Schowała się ponownie za drzwi i siedziała, tak by nikomu nie przeszkadzać i tam usypiała dwuletnią córkę Marysi. Nikt nie zauważył zmartwionej Zosieńki, bo wszyscy byli zaabsorbowani powrotem Grześka. On sam, gdy tylko usłyszał cichutkie skrzypienie drzwi, szybko obrócił wzrok i z oczekiwaniem wpatrywał się w nie. Czekał by ujrzeć tą pogodną twarz i szkarłatne oczy. Nim Zosia schowała się za zamkniętymi drzwiami, on rozpakował kłębek, w którym przyniósł dwa bochenki chleba i nakazał matce przygotować kolację. Zostawiwszy wszystko skierował się ku staremu, białemu przejściu. Chwycił klamkę i lekko pchnął. Do pomieszczenia wtargnął blaknący promień światła, tym samym oświetlając skupioną twarz Zosi. Włosy nagle stały się złote, a oczy tak szalenie szkarłatne, że Grzesiek mimowolnie się uśmiechnął. Starając się być cichym jak mysz, przemknął obok śpiącej siostrzenicy i przysiadł się do dziewczyny.
Długo trwała cisza między nimi. ¯adne nie wiedziało, co powiedzieć, mimo, że znali się od dziesięciu lat, równocześnie wpatrując się w oczy drugiego.
- WróciÅ‚eÅ› – po chwili szepnęła Zosia i opuÅ›ciÅ‚a wzrok.
- Tak – krótko odparÅ‚. – Nie mógÅ‚bym was wszystkich zostawić.
- Twój ojciec wiedziaÅ‚, że wrócisz – powiedziaÅ‚a w gÅ‚Ä…b ciemnego pokoju.
- WiedziaÅ‚em, że bÄ™dzie we mnie wierzyÅ‚. Nie mogÅ‚em go zawieść – sprostowaÅ‚.
- Owszem.
Za oknem dało się słyszeć bicie zegara ratuszowego. Dziewiętnasta trzydzieści. Już było ciemno, wiatr nie ustawał, mimo to, było spokojnie.
- Nie uważasz, że jest za spokojnie – zapytaÅ‚ po chwili ciszy.
- Cisza przed burzÄ… – szepta.
Grzesiek poczuł łzę w oku. Bał się. Bał się o Zosie. Była mądrą i spostrzegawczą dziewczyną. Tym samym tak słabą i potrzebującą opieki. Ale myślał o całej rodzinie, o wszystkich, którzy są w potrzebie. Wiedział, że od kilku dni jego matka nie miała nic do jedzenia, dlatego nie zdziwił się, gdy zobaczył wyraz twarzy stryjenki wyciągając bochenki chleba. Jednak Zosia nie dawała po sobie poznać, że jest głodna. Nie domagała się jedzenia, nie prosiła o wodę. Siedziała cichutko i pomagała matce rodzeństwa. Od jakiegoś czasu, była jak jedna z nich, choć miała wyrzuty sumienia.
- Zosiu… - zaczÄ…Å‚. – Choć zjedz z nami.
- Nie, nie potrzeba. Nie jestem gÅ‚odna. Idź, pomóc matce, ja posiedzÄ™ jeszcze z maÅ‚Ä… – uÅ›miechnęła siÄ™ i odwróciÅ‚a wzrok.
Bezsilny wyszedł, wracając po minucie z dwoma kromkami chleba. Położył je na ziemi i wziął siostrzenicę z ramion dziewczyny, po czym podał jej kolację, a samemu trzymał śpiące dziecko.

***

Wszędzie błoto, nogi grzęzły z każdym krokiem, lecz ona ze wszystkich sił biegła przed siebie. Kątem oka dostrzegała drzewa, które mijała w biegu. Słyszała krzyki.
- Stój! Zatrzymaj się, bo strzelam! Kobieto, zatrzymaj się!
Nie reagowała na nie. ¦lepo wierzyła, że jej się uda. Trzymała chleb w dłoniach i biegła szarymi ulicami. Ostatnio ona i jej przybrana rodzina widziała chleb miesiąc temu. Postanowiła im pomóc. Chciała dostarczyć im chleb. Niestety przyłapali ją, co spowodowało, że musiała uciekać. Nie rozglądała się, spódnica plątała się jej pod nogami, ale nadal nie stawała.
Ni stąd, ni z owąd zatrzymał ją Grzesiek, który miał w oczach przerażenie.
- Dziewczyno! CoÅ› ty zrobiÅ‚a?! – krzyczaÅ‚ jej w twarz. – CoÅ› ty zrobiÅ‚a?!
- Ja.. Uciekajmy – dyszaÅ‚a, próbujÄ…c wyrwać siÄ™ GrzeÅ›kowi. – Szybko! Choć!
Wziął chleb od Zosi i pociągnął, by pomóc jej biec. Jednak młodej dziewczynie brakowało już sił. Doganiali ich.
- Grzesiek, biegnij. Daj matce chleb – usiadÅ‚a na ziemi. ByÅ‚o to z daleka od ulic, budynków czy ludzi. Spokojnie siedziaÅ‚a, Å‚apiÄ…c powietrze. – Biegnij. A ja tu zostanÄ™. Nic mi nie zrobiÄ…. WrócÄ™.
- Dziewczyno! OszalaÅ‚aÅ›. Oni CiÄ™ zabijÄ…! – krzyczaÅ‚ zrozpaczony. PróbowaÅ‚ jÄ… podnieść, lecz ona opadaÅ‚a. Nie wiedziaÅ‚, co robić. WidziaÅ‚ ich. Byli już blisko. Cieszyli siÄ™. £atwy Å‚up. MogÄ… jÄ… teraz zabić. On tego nie chciaÅ‚. PragnÄ…Å‚ by żyÅ‚a. OdetchnÄ…Å‚ i spojrzaÅ‚ na ubrudzonÄ… ZosiÄ™. Jej, niegdyÅ› biaÅ‚a sukienka, teraz staÅ‚a siÄ™ brÄ…zowa. BÅ‚oto ubrudziÅ‚o nawet rÄ™kawy. Pot sklejaÅ‚ jej zÅ‚ote wÅ‚osy, w oczach miaÅ‚a Å‚zy. SiedziaÅ‚a i siÄ™ modliÅ‚a. WiedziaÅ‚a, że umrze.
W ułamku sekundy świat zatrzymał się. Słońce przestało dawać ten blask, co przed pięcioma minutami. Błękit nieba zrobił się szary, każdy śpiew ptaków ucichł. Wszystkie łebki małych zwierzątek wpatrywały się w siedzącej na trawie dziewczynie i chłopakowi, który z rozpaczą w oczach patrzył na nią. Wiatr, jak na rozkaz, umilkł. ¦wiat pozostawał w bezruchu, tymczasem Grzesiek przysiadł się do Zosi.
- ZostanÄ™ z TobÄ… – szepnÄ…Å‚ patrzÄ…c jej w oczy.
- Matka, ojciec… – zaczęła wyliczać. – Nie możesz.
- MuszÄ™.
W tym czasie czarny samochód zatrzymał się dwadzieścia metrów od nich. Wyszedł z niego mężczyzna, który nie wyglądał na przyjaznego. Widząc chłopaka obejmującego płaczącą dziewczynę westchnął ironicznie.
- ZachciaÅ‚o Ci siÄ™ szmato kraść, tak? – PrzeszedÅ‚ do bagażnika samochodu i wyciÄ…gnÄ…Å‚ z niego pistolet. – Wiesz, jaka jest tego kara, prawda? – PopatrzyÅ‚ na nich, ani drgnÄ™li. – SÄ…dzÄ™, że wiesz – odpowiedziaÅ‚ za niÄ…, po czym napeÅ‚niÅ‚ magazynek.
- JakieÅ› ostatnie życzenie, kochani? – wciąż ironizowaÅ‚, bardzo go to cieszyÅ‚o. WiedziaÅ‚, że mu nie ucieknÄ…Å‚. ChciaÅ‚ siÄ™ z nimi pobawić. – Dobrze, to macie dwie minuty. Czas, start!
Zaniósł się donośnym śmiechem i oparł się o samochód, spoglądając na zegarek.
Grzesiek i Zosia wiedzieli, co się stanie. Za późno by uciekać. Za późno by Grzesiek wrócił do domu. Nie tracił czasu.
- Zosiu, dlaczego …? – chciaÅ‚ wiedzieć wiele, ale wiedziaÅ‚, że nie ma czasu. – Zosiu, Zosiu – powtarzaÅ‚ i przyÅ‚ożyÅ‚ dÅ‚oÅ„ do mokrego od Å‚ez policzka dziewczyny. GÅ‚adziÅ‚ go i uÅ›miechaÅ‚ siÄ™ przez Å‚zy.
- Ty nie musisz umierać – szeptaÅ‚a zdyszana. – Tylko ja. Przepraszam. Przepraszam – wpatrywaÅ‚a siÄ™ w jego oczy, szukajÄ…c w nich pocieszenia i radoÅ›ci. To nie pomagaÅ‚o. MiaÅ‚a wyrzuty sumienia, że zabija, tak piÄ™kne oczy, tak odważnego czÅ‚owieka.
- Muszę umierać. Razem z Tobą.
- ZostaÅ„ tu, na ziemi. KtoÅ› kiedyÅ› powiedziaÅ‚ mi, że dwie dusze, które siÄ™ kochajÄ…, powiÄ…zane sÄ… Å‚aÅ„cuchem. Ten Å‚aÅ„cuch nigdy siÄ™ nie rozerwie. On naciÄ…ga siÄ™ tylko, kiedy jedno odchodzi. Jest Å‚Ä…cznikiem pomiÄ™dzy dwoma różnymi Å›wiatami – mówiÅ‚a coraz ciszej.
- Zosiu, nie mówiłem Ci tego nigdy, wiem, wybacz. Ale nie mogę tu być bez Ciebie. Kocham Cię, chcę umrzeć z miłości, z Tobą.
- Grzesiek… nie możesz – nie mogÅ‚a wiÄ™cej nic powiedzieć. Każde sÅ‚owo tÅ‚umiÅ‚ gorzki pÅ‚acz.
Usłyszeli ciche popiskiwania ptaszków. Zaczęły coś śpiewać. Ptaki roznosiły wiadomości, że dwoje kochających się, umrze.
- Kocham CiÄ™ – szepta i przytuliÅ‚a siÄ™ do jego piersi.
Chłopak podniósł głowę spłakanej Zosi i poczuł jej delikatne usta. Cała drżała, on również. Słyszeli śpiew ptaków, czuli na sobie promienie powracającego słońca. Czuli siebie nawzajem, wiedzieli, że od lat się kochali. Czekali na lepszy świat.
StrzaÅ‚…
StrzaÅ‚…



########
A tak po polsku, to sama nie wiem co to jest i czy ma jakiÅ› sens.. ?
_________________
" Take a look to the sky just before you die. It is the last time you will (...) " \m/
 

Forum m³odzie¿owe e-Mlodzi.com