Wiadomo nie od dziś, że znajomość języków obcych jest atutem w poszukiwaniu pracy. Niektóre przydają się bardziej, niektóre mniej, inne w ogóle, zależy od branży i kraju w którym się pracuje. Jednak raczej nie ma co się łudzić, że znajomość na poziomie A1 czy A2 będzie jakimś wielkim atutem, aby na luzie się dogadać, trzeba przynajmniej B1, tak mi się wydaje. Zastanawiam się, czy ma tu znaczenie "profesjonalne" podejście? Chodzi mi o dwie rzeczy.
1.Perfekcjonizm. Wcale nie trzeba być mistrzem wymowy języka obcego, aby się bez problemu dogadać z obcokrajowcem, a jeżeli jest to bardzo popularny język typu angielski, a naszym rozmówcą jest np. Niemiec, Rosjanin itd., to jeszcze lepiej - nie jest to native speaker. Jeżeli np. słowo "exchange" wypowiemy "po swojemu", po prostu "iksczejndż", nasz rozmówca zrozumie, poza tym może się domyślić na podstawie tematu którego dotyczy rozmowa. Nie musimy wymawiać wszystkiego doskonale, pamiętając że często w angielskim "i" idzie w stronę "y", "cz" w stronę "ć" itd. W innych językach też są dźwięki sprawiające duży problem - jak ktoś ma jakieś pojęcie o rosyjskim, z pewnością kojarzy specyficzne "l-ł", z kolei we francuskim jest to słynne "r", albo takie "c-f" w hiszpańskim. Czy ucząc się języka, warto przywiązywać aż tak dużą uwagę do takich detali? Czy pracodawcy na to patrzą?
2.Jak to jest z dokumentowym potwierdzeniem znajomości języka - czy wszędzie jest ono wymagane? Może to być albo certyfikat, albo dyplom studiów filologicznych, no ale można i bez tego znać świetnie język, jeżeli się chce. Czy nie wyjdzie się na idiotę, gdy na rozmowie z pracodawcą powie się "znam język X bardzo dobrze, myślę, że na poziomie B2, ale niestety nie mam na to żadnych papierów. Ale można to sprawdzić..."
Dziękuję za odpowiedzi :)