Na co dzień staram się nie myśleć zbyt wiele o własnej starości. Tak naprawdę trudno mi ją sobie nawet, choćby w przybliżeniu, wyobrazić i ogarnąć - tak odległa jest to perspektywa. Do tego stopnia, że w głębi ducha zdaję się uznawać, iż nie warto się nią tak naprawdę przejmować i właśnie owa "zbywająco- lekceważąca obojętność" najlepiej zdaje się obrazować mój aktualny stosunek do tematu (przynajmniej na pierwszy rzut oka). Jeśli jednak już zdarzy mi się poświęcić jej chwilkę refleksji to myślom tym, a i owszem, towarzyszy obawa. Lęk, niepewność, ale także pewna, hmm...
przykrość, a nawet obrzydzenie. Perspektywa znacznego obniżenia sprawności fizycznej (o potencjalnym spadku tej psychicznej nie wspominając) czy spore prawdopodobieństwo zapadnięcia na jedną z tych niezbyt ciekawych, przewlekłych chorób typowych dla wieku podeszłego zdecydowanie nie budzą mojego zachwytu, chodzi jednak również o świadomość, iż znajdujemy się już u schyłku życia i do ostatecznego końca nie pozostało wiele. I choć podobno u znacznej części ludzi starych obserwuje się syndrom albo dojmującego znużenia i wyczerpania życiem, albo jego spełnienia [śmierć zatem nie budzi w nich już takiego lęku jak w ludziach młodych], to jednak na chwilę obecną wydaję się sobie daleka od osiągnięcia stanu "pogodzonego czekania na koniec". O bardziej przyziemnych kwestiach związanych ze starością, typu emerytura czy zapewnienie sobie stałej opieki nie wspominając - tak naprawdę martwą mnie chyba o wiele bardziej niż wszystkie wcześniej wymienione kwestie razem wzięte.
Całkiem prawdopodobne jednak, że mimo wszystko nie będzie mi dane dożyć starości, więc na dłuższą metę nie muszę się nią chyba
aż tak przejmować
_________________
Cold sterile rivers