Emm, cześć. Na wstępie zaznaczę, że to pierwszy raz, gdy pisze post na jakimkolwiek forum, więc nie wiem z czym to się je, ale chciałbym się po prostu wygadać, bo już nie daję rady. Dodatkowo muszę od razu was ostrzec, że to będzie bardzo chaotyczny wpis; mam bardzo dużo myśli, emocji, rozmyśleń itd. które chciałbym przelać na pismo, ale ciężko mi to uporządkować.
To tak, mam na imię Przemek, mam 16 lat. Jak wiadomo od września zaczęła się szkoła, w moim przypadku szkoła średnia, a dokładniej liceum. Szczerze mówiąc, to od samego początku źle się czuję w tej szkole, nie mam zbyt wielu znajomych, z osobami z klasy praktycznie nie rozmawiam. Na dodatek jest to jedna z lepszych szkół w mieście, więc nauczyciele wywierają chorą presję na uczniach- presję, której nie jestem w stanie znieść (w mojej klasie jestem po prostu najgłupszy, reszta klasy nie ma problemu z presją, tempem nauki, z niczym, można rzec, że każdy z nich to "kujon") Moglibyście powiedzieć, że powinienem się cieszyć, bo w końcu dostałem się do tej szkoły do której chciałem. No właśnie, chciałem. Pomijam już fakt, że każdy dookoła odradzał mi tę szkołę, ale no "przecież wiem lepiej". Moi znajomi z gimnazjum poszli do szkół, z których są zadowoleni i chodzą tam prawie że z przyjemnością, tylko ja czuje, że popełniłem życiowy błąd. Praktycznie od 2 tygodni staram się o zmianę szkoły, chodzę, pytam o miejsca itd, ale niestety bezskutecznie, ponadto rodzice nie mogą przełknąć tego, że chcę się przenieść. Idąc dalej, codziennie rano przed szkołą z trudem powstrzymuję się od płaczu, w szkole z resztą nie raz zdarzyło mi się uronić kilka łez. Faszeruję się lekami na uspokojenie od połowy wakacji z nadzieją na poprawę, ale niestety przeważnie brak tej poprawy. Teraz możecie spytać dlaczego od połowy wakacji, skoro szkoła jest od września. Już spieszę z wyjaśnieniem (zaraz zacznie się inny wątek, temat szkoły jest niejako zamknięty, mimo, że pewnie do niego jeszcze nawiążę).
Ale zanim zacznę kolejny wątek, to opowiem coś więcej o sobie, abyście lepiej zrozumieli moje odczucia, zachowanie itd. To tak, od 1 gimnazjum choruję na depresję; bywały okresy lepsze, bywały i gorsze. Jednakże zaprzestałem wizyt u psychologa jakoś w połowie 2 gimnazjum. W 3 gimnazjum ta depresja wróciła i została ze mną na dobre. Dodatkowo jestem bardzo wrażliwy, jak na chłopaka. Jestem też nieśmiałym introwertykiem, bardzo ciężko mi nawiązać nowe znajomości, przeważnie trzymam się tylko z tymi, których dobrze znam.
Dobra, teraz już przechodzę do tego kolejnego wątku. Po prostu zakochałem się w jednej dziewczynie i sytuacja jest dosyć specyficzna. Teraz może "skrócę" wam moją znajomość z nią (skrócę w cudzysłowie, bo czuję, że to będzie naprawdę dłuuuuugi monolog). Z Emilią poznałem się w zasadzie przypadkowo- mój przyjaciel, a zarazem jej kuzyn Kuba zaproponował mi spotkanie we 4 (miała być jeszcze znajoma Emilii). No to spoko, doszło do spotkania, było miło itd. ale to tyle, nic nadzwyczajnego. Po tym spotkaniu Emilia wręcz katowała Kubę, żeby mnie namówił, żebym do niej napisał. Ja ze względu na swój niezbyt ciekawy stan psychiczny nie miałem zbytniej ochoty na pisanie z kimś. Ale po kilku miesiącach w końcu uległem i napisałem (spotkanie było w listopadzie 2018, ja napisałem do niej na początku marca 2019). No to pisaliśmy sobie, znajomość rozkwitała, było fajnie. W międzyczasie jak pisaliśmy doszło do jeszcze kilku spotkań właśnie w tej 4 osobowej grupce; to pojechaliśmy razem na dni otwarte do szkoły, to jeszcze coś innego. I po jednym z tych spotkań byłem pewien, że coś do niej czuję (wcześniej nie byłem w stanie określić, co to były za uczucia). No i Kuba to zauważył, więc sie mnie spytał o co chodzi, to ja mu powiedziałem, że chyba się zakochałem/zauroczyłem w Emilii. To on na to, że "chyba rozbiłem bank", bo Emilia też mu mówiła, że coś do mnie czuje. Ja uzałem, że to tylko takie gadanie nie mające odzwierciedlenia w rzeczywistości, więc zignorowałem tę wiadomość (ojj, jaki to był wielki błąd). No to żyliśmy sobie dalej, pisaliśmy ze sobą, ale ani ja ani ona nie wiedzieliśmy o swoich uczuciach (niby ja teoretycznie wiedziałem, ale nie uznawałem tego faktu za prawdę). Pewnego dnia zebrałem się, aby zaprosić ją na a'la randkę i ku mojemu zdziwieniu zgodziła sie. No to do spotkania doszło, spędziliśmy ten czas naprawdę miło. Ale mimo tego, że się spotkaliśmy, to nie zebrałem się, aby powiedzieć jej o swoich uczuciach, bałem się. No to po spotkaniu znowu żyliśmy sobie dalej, aż w końcu nadszedł dzień poniekąd przełomowy. Kuba organizował ognisko/grilla (to była jakaś połowa lipca), i wspólnie postanowiliśmy, że zaprosimy też jego kuzynkę. Zgodziła się, grill się odbył; jednak pierwszego girlla nie będę wspominał dobrze. W skrócie napiłem się za dużo, nie podobało się jej moje zachowanie, no i było mi głupio. Ale po tym grillu, 2 dni później był kolejny, na który zaprosiła mnie sama Emilia. Powiedziała, żebym zapomniał o tym ostatnim itd. No i na tym właśnie grillu zebrałem się, aby pogadać z nią o uczuciach. Zbierałem się do tego jakieś kilka godzin, ale w końcu wziąłem ją na rozmowę, z której wyniknęło, że i ona mi sie podoba i ja jej. Jednak powiedziała, że "musimy zaczekać na odpowiedni moment". Niezbyt wiedziałem co miała na myśli, ale nie dopytywałem. No i po tej rozmowie nasza znajomość wyglądała niemal tak samo jak wczesniej, niestety (liczyłem na to, że coś ruszy w kierunku związku). Mój zawód był tym większy, że za nami była już połowa wakacji, a mi bardzo zależało, żeby ten związek się udał we wakacje. Po prostu wtedy mielibyśmy dla siebie względnie dużo czasu; tylko względnie, bo Emilka od kilku lat tańczy, bierze taniec bardzo na poważnie, trenuje 5 dni w tygodniu, przez co mimo wszystko tego czasu jest mniej. Ale no, wakacje leciały dalej, a ze związku wciąż nic. Nie chciałem zapraszać Emilii na kolejne spotkanie, bo uznałem, że to będzie dla niej za szybko, ale pewnego razu Kuba powiedział mi słowa Emilii. Powiedziała mu, że kur*** ją, że jestem taką pizdą, że boję się zaprosić ją na spotkanie. Po tej wiadomości postanowiłem lekko zmienić sposób swojego działania i zaprosilem ją na spotaknie, ale odmówiła, tłumacząc się brakiem czasu. Myślałem "spoko, każdemu się zdarza, spytam za kilka dni". No i spytałem, ale znowu to samo. Wtedy już byłem lekko zaniepokojony, ale próbowałem dalej. Skończyło się na 4 albo 5 próbach, nieudanych próbach. Pomyślałem sobie wtedy, że juz nic do mnie nie czuje i dlatego tak się zachowuje. Później w trakcie pisania wyniknęło, że wciąż mnie kraszuje, ale że przez brak czasu boi się wchodzić w związek, bo może się szybko rozpaść. Ja jej tłumaczyłem, że to nie problem, że jakoś damy radę itd, ale ona wciąż swoje, więc znowu zaprzestaliśmy na tym, że musimy poczekać na odpowiedni moment. W końcu przyszedł rok szkolny, a co za tym idzie brak czasu itd. Właściwie to jedynym aspektem, który sprawiał, że chciało mi się żyć, to wizja przyszłego związku z Emilią. Jednak pewnego dnia, w pierwszym tygodniu szkoły po pisaniu z Emilią wynikła bardzo smutna rzecz. Emilia napisała, że w tym roku nie da rady być w związku, że po prostu nie (wszystko przez, jej zdaniem, brak czasu). Gdyby na tym się skończyło, to spoko, ale ona dopisała jeszcze, że pogodziła się z myślą, że nic raczej nie wyjdzie i że chyba obydwoje powinniśmy odpuścić. Dla mnie to było mega szokujące, ale powalczyłem. Ustaliliśmy, że spróbujemy wejść w związek pod koniec roku szkolnego, gdy zrobi się luźniej itd. Było to dla mnie bolesne, ale próbowałem jakoś z tym żyć. Mimo tego, że napisała że odpuszcza, to ja nie chciałem odpuścić i wciąż starałem się pokazywać, jak bardzo mi na niej zależy (np. kupienie kwiatów itd. na urodziny). I właśnie po tych kwiatach coś się wyraźnie zepsuło. Przestała do mnie pisać, wyglądała jakby miała mnie gdzieś, takie "I don't care" (wcześniej to prawie zawsze ona pisala do mnie pierwsza, było widać, że chce). Wtedy zaczął się mój mega dołek i mega nasilona depresja, która trwa do teraz. Najgorsze było to, że nie wiedziałem dlaczego tak się zachowuje. Po niecałych 2 tygodniach postanowiłem spytać jej przyjaciółki co się dzieje (mogłem liczyć na poufność z jej strony itd). No i dowiedziałem się kilku rzeczy. Po pierwsze to, że odebrała ten mój prezent w postaci kwiatów jako jakieś żądania wobec niej (żądania o związek); oczywiście nie takie miałem intencje. Po drugie to to, że nie jest gotowa na związek, że nie da rady być w związku, że nie nadaje się do tego, że nie będzie miała żadnego chłopaka ani męża, ani nic (nikt nie wie dlaczego ma takie podejście, kompletnie nikt). Ta wiadomość szczególnie mnie zabolała. Dowiedziałem się też dlaczego nie pisze. Myślała, że pisząc ze mną rani mnie tym, że nie chce być teraz w związku (fakt, nie było to przyjemne, ale przecież rozumiałem to, ona też wiedziała, że rozumiem), więc wraz z przyjaciółką (tą, do której napisałem) postanowiła, że lepiej jak ograniczy kontakt do zera, żeby mnie nie ranić, a to wszystko przez to, że jej na mnie zależy itddd. Ta przyjaciółka próbowała ją nakłonić na związek, ale nie udało się. Emilia bardzo chciałaby się ze mną przyjaźnić, wciąż się jej mega podobam (słowa tej przyjaciółki). Ale właśnie ta przyjaciółka powiedziała jej, że bycie przyjaciółmi to chujowy pomysł w tej sytuacji, bo obydwoje coś do siebie czujemy i no. Ta przyjaciółka miała pogadać z Emilią na temat tego nie pisania, wytłumaczyć jej, że narazie mi nie przeszkadza, że póki co będziemy przyjaciółmi itd, ale reakcji brak, Emilia wciąż nie napisała, co oznacza, że po prostu nie chce. Pisząc teraz ten wpis mijają 3 tygodnie odkąd nie piszę z Emilią. Raz, 2 tygodnie temu się nawet przypadkowo spotkaliśmy, bo mamy swoje szkoły na przeciwko, ale nic z tego spotkania nie wyszło, nie napisała. Od tych 3 tygodni jestem wrakiem człowieka, Dodatkowo nie wierzę w słowa które powiedziała mi jej przyjaciółka. Moim zdaniem ona nie pisze tylko dlatego, że ma mnie gdzieś i męczyło ją pisanie ze mną. Ewentualnie znalazła sobie inny obiekt westchnień i tyle. Ponadto boli mnie to, że przez cały czas pisała, że nie da rady, bo nie ma czasu, a jak sie okazuje, to wcale nie o to chodzi (to tylko utwierdza mnie w tym, że to problem dotyczący mnie, a nie czasu). Zacząłem się ciąć, robię to regularnie od tych 3 tygodni, mam myśli samobójcze (nawet 1 próbę w ciągu tych 3 tygodni), pół dnia potrafię przepłakać, w szkole ledwo funkcjonuję, a to wszystko jest podsycane przez świadomość, że Emilia jest oddalona ode mnie o kilkanaście metrów (tak jak pisałem wcześniej, szkoły na przeciwko), a jest dla mnie bardziej nieuchwytna niż kiedykolwiek. Patrząc na jej szkołe, przechodząc koło jej szkoły (czyli codziennie minimum 2 razy) od razu myślę o niej i wariuję.
Jak widzicie to baaaardzo się rozpisałem a i tak czuję i wiem, że nie zawarłem tam wszystkiego, co mi leży na sercu. Na przykład nie dokończyłem wątku z lekami na uspokojenie (w skrócie to czekanie na odpowiedni moment itd. wykańczało mnie). I jeśli przeczytałeś/aś to wszystko to podziwiam i dziękuję, to wiele dla mnie znaczy. Teraz moje pytanie do was, co mam robić, co mam myśleć? Jak naprawić moją relację z nią, jak sprawić, abyśmy byli w związku? Jak przestać choć na chwilę myśleć o tej chorej sytuacji? (wszelkie czynności które wcześniej sprawiały mi radość, teraz tego nie robią, są dla mnie męczące, tak jak wszystko z resztą) .Emilia jest dla mnie całym światem, bez niej nie będę w stanie funkcjonować, więc prosiłbym o nie pisanie odpowiedzi typu "nie martw się, znajdziesz inną", bo ja nie chcę innej, nigdy. Jej brak sprawia, że totalnie nie mam chęci do życia. W głębi serca mam nadzieję na związek, jednak wiem, że szanse na to są coraz mniejsze. Jeszcze raz dziękuję, peace.