Jak ja zaczęłam się spotykać ze swoim obecnym chłopakiem, też nie było na początku motylków w brzuchu, nie było takiego bum. Było miło się z nim spotkać, ale to tyle. Z czasem zaczęło mi na nim bardziej zależeć i teraz, a minęło już więcej niż u was, wciąż czekam na spotkania niecierpliwie, tęsknię i myślę, choć nie jest to obezwładniające
. Związek powinien jednak dawać radość, poczucie szczęścia, bezpieczeństwa, w końcu partner/partnerka to najbliższa osoba. Nie jest tak niesamowicie cały czas, ale człowiek czuje przy tej drugiej osobie szczęście, nawet jeśli nie rozmawiają, a tylko są obok siebie. Jeśli swoją dziewczynę traktujesz tylko jako kolejny punkt do upchnięcia w harmonogramie, to raczej miłość nie jest. W sumie to nawet na spotkania z przyjaciółmi czeka się z jakąś dozą radości...
Mówi się, że miłość to decyzja. Ona się rodzi z czasem, ale musi się z czegoś urodzić. To się czuje, po prostu. Nie musi być to grom z jasnego nieba, ale chęć spędzania czasu z daną osobą, dbanie o nią i o jej szczęście, zaufanie itd - to wszystko to składowe, bez których nie będzie szczęścia. Kiedyś miałam faceta, z którym czasem nawet nie miałam ochoty się widzieć. Nie czułam nic ekscytującego i wtedy sądziłam, że związki są chyba przereklamowane, bo to w sumie nic specjalnego nie było i zastanawiałam się, czym ci wszyscy ludzie się ekscytują. Teraz wiem :) a tamten chłopak po prostu nie był dla mnie.
Co do nudnych rozmów. Możesz z nią pogadać na ten temat, zachęcić ją do wypowiadania się, wprowadzić ją może w swoje zainteresowania. Ale może być i tak, że zwyczajnie nadajecie na innych falach.