Jestem załamana.
Zawsze byłam wzorową uczennicą, miałam porządne oceny... A teraz przyszła klasa 3 gimnazjum i zachorowałam (to dla mnie bolesny temat), przez co skończyłam z dwójami i trójami... Na dodatek wyłożyłam się na egzaminach gimnazjalnych. Przez to z ocen wychodzi mi równe 30 punktów rekrutacyjnych, a z egzaminów około 50... Masakra. 80 punktów na 200. Mam ochotę całymi dniami siedzieć w domu i płakać.
Jestem w pełni przekonana, co chcę robić w życiu, a niestety do tego potrzebne mi są studia. W najbliższych okolicach nie interesuje mnie żadne technikum (tzn. kierunki, a nie będę jeździła na drugi koniec województwa i wstawała kilka godzin wcześniej). Poza tym nie przygotuje mnie do matury tak, jak LO.
Ciarki mnie przechodzą, jak pomyślę, że mam skończyć w zawodówce
Jestem ambitną osobą, ale przez zaległości ledwo się wyrabiałam. Gdyby nie moja determinacja, prawdopodobnie bym nie zdała.
I teraz żałuję, że poprawiałam oceny.
Bardzo poważnie myślę nad tym, żeby pochodzić po nauczycielach i wybłagać jakąś jedynkę na koniec. Wolę powtarzać tę klasę, uzyskać o niebo lepsze wyniki niż teraz i pójść do liceum.
W sumie jeśli teraz pójdę do technikum/zawodówki, to i tak będę miała rok w plecy przy przeniesieniu do LO, a nie mam pewności, że mnie przyjmą.
Wolę zmarnować jeden rok niż zawalić sobie życiowe plany...
Postarać się o jakieś zagrożenie?
Nie mogę nawet uwierzyć, że o tym myślę, ale jestem naprawdę zdesperowana