Owszem, jestem jak najbardziej za ślubem kościelnym. Konkordatowym w zasadzie.
Ale z pewnością nie dopuszczę do dwóch rzeczy.
Raz - nie ma mowy, aby rodzice mi się do tego dokładali. Tak samo, jak nie chcę, żeby kupili mi mieszkanie czy coś w ten deseń. Chcę dojść do tego wszystkiego sama, aby nikt mi nigdy nie zarzucił, że "bez nas nie miałabyś tego i tamtego." Dziwię się nieco ludziom, którzy się godzą, aby ich dorosłe życie fundowali im rodzice. Taki oksymoron.
Dwa - totalnie nie widzę sensu w rozrzutności w ślubie i weselu. Po co mi suknia za grube tysiące, skoro włożę ją raz? ¯e pamiątka? Płytkie to myślenie, że kawałek szmaty ma być pamiątką po tak ważnym dniu. Sam ślub jest już taką pamiątką, nie potrzebuję kiecki tylko po to, aby szybko zrobić zdjęcia i wrzucić na fejsika/nk i chwalić się wokoło, jakąż to ja piękną kreację miałam. Strasznie to sztuczne.
Tak samo z lokalem, imprezą - po co wydawać na to cyfrę mocno pięciocyfrową? Znowu - żeby się pochwalić? I żeby z wielkimi rachunkami zostać dnia następnego?
Elegancka, skromna uroczystość. Prosta, schludna sukienka. A nie czynienie z tego widowiska cyrkowego.