Autorytety...
Chciałabym powiedzieć, że Rodzice. Ale... nie. Nie oni.
Na pewno autorytetem jest dla mnie mój starszy brat. To jemu w b. dużej mierze zawdzięczam to, kim dziś jestem. To on ukształtował we mnie to, co teraz jest mi takie drogie. Był, kiedy świat mi się walił, kiedy zostałam zraniona tak mocno, że myślałam, że oszaleję.
Był, po prostu był. Jest i wierzę, że wciąż będzie. Kochany, cudowny, niezastąpiony - gdybym nie była jego siostrą, zakochałabym się w nim na amen.
Drugim autorytetem była, a właściwie jest (bo choć umarła, wciąż żyje w mojej pamięci) moja ciocia. To była przetalentka. W obliczu śmierci zachowała w sobie takie pokłady godności, że wymiękam. Zdawało się, że typ nowotworu jaki miała, upodlił ją, upokorzył jej człowieczeństwo. I choć zmarła, ostatecznie była górą. To ona wygrała z nowotworem. Dała mi taką lekcję życia, że nigdy jej tego nie zapomnę.
I jeszcze trzy najważniejsze autorytety. => Jezus Chrystus. Gianna Beretta Molla. Jan Paweł II.
_________________
"To love means loving the unlovable. To forgive means pardoning the unpardonable. Faith means believing the unbelievable. Hope means hoping when everything seems hopeless." (G. K. Chesterton)