Ostatnio często się nad tym zastanawiam, nocami zwłaszcza.
Mam też swego rodzaju dylemat. Czy jeśli nie darzy się tym uczuciem osoby z którą się obecnie jest, powinno się nadal tkwić w związku pozbawionym miłości...
Czy tym sposobem nie udaremniam możliwości zaznania prawdziwej miłości? Może miłość to wymóg czasu? I należałoby poczekać.
Takie pytania chodzą mi po głowie i niepokoją, nawet teraz obgryzam paznokcie.
Wierzę w miłość, to oczywiste. Co więcej odnoszę wrażenie, że to jedyna rzecz warta istnienia. Miłość do przyjaciół, rodziny, miłość do wszelkiego stworzenia, napotkanego bliźniego i miłość do przyszłego małżonka.
Dlatego nie wiem, co mam robić.
Moja wiara jest nieco zachwiania, mam za sobą związki pełne zauroczeń, dalece odbiegające od mojego wyobrażenia miłości.
Poza tym, przypominają mi się zdjęcia kobiety-kościotrupa, odzianego w futro, czekającego na swój tak zwany ideał.
Wszystko takie skomplikowane.
Podobno niespełnienie (czy w ogóle niespełnienie to nie jest jedynie wymysł społeczeństwa?), nie jest tym nieodzownym elementem każdej sfery życia.
Pełnia, to jest to czego się oczekuje w miłości.
A tu ciągły niedomiar.
Więc teraz taka konkluzja, może ten niedosyt będzie mi towarzyszył zawsze z kimkolwiek się zetknę. To najgorsza udręka, jaka spotkać mogła człowieka na Ziemi.
_________________
W miękkim futrze kota