Przyjmując propozycję mojego przyjaciela, niejako narzuconą, albowiem codziennie przez kilka dni czekał przed moim uniwersytetem, kiedy skończę zajęcia tak, że wydało mi się to nieco żenujące, zważywszy, że wychodziłam zwykle ze znajomymi. A on witał mnie ściągając swój kapelusz z głowy: dzień dobry, czy myślała pani nad propozycją, proszę się zastanowić, inni pracują studenci. I godzą naukę z pracą. Za marne grosze.
Więc zaczęłam wychodzić tylnymi wyjściami i innymi budynkami, ale wciąż ona gdzieś krążył.
I tłumaczyłam mu: proszę pana, nie potrzebuję pieniędzy. One nie są dla mnie ważne.
Dużo pani zapłacę, niektórzy biorą za to ok. 300 zł, ja dam więcej.
Więc później pojawiła się Angela ze swoim apetytem, wzmagając tym samym mój, na wszelkie aromatyzowane cygaretki, krewetki i grejpfrutowe wódki.
Zgodziłam się i to jest praca, głownie przy komputerze, ponieważ on ma nikłe pojęcie o dzisiejszej technologii.
Nikłe pojęcie o językach obcych, głownie francuskim, który jest u mnie w małym paluszku.
I on potrzebował kogoś w charakterze sekretareczki, ponieważ poświęca się zupełnie pracy naukowej.
I ja zastanawiam się do dziś, skąd on bierze pieniądze na to wszystko. A także jak bardzo dziwnym jest człowiekiem, czasami słucham to, co mu przegrywam, albo spisuje i to są rozmowy, piekielnie dziwne.
Msza w języku hebrajskim, czy greckim. To mały pikuś.
Często jako dodatek daje mi mnóstwo wycinków z gazet o teoriach spiskowych. Nie mam czasu na to. Więc leży ten stosik.
Czasami prosi mnie o komentarz do jakiegoś tekstu, a ja tylko się uśmiecham, bo nie wiem o co chodzi, lecz udaję, że wiem.
_________________
W miękkim futrze kota