ja wpadłam w straszną histerię. pewnie dlatego, że nie porozmawiał ze mną i do ostatniej chwili pozorował, że wszystko jest w porządku, a następnie wyprowadził się pod moją nieobecność - wróciłam z pracy do pustego mieszkania, zostawił mi tylko kwiaty na stole. ryczałam, wrzeszczałam, nie mogłam uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. kupiłam paczkę papierosów, bo podobno uspokajają - wypaliłam siedem z rzędu, nie uspokoiły, wyrzuciłam resztę, zerzygałam się z nadmiaru nikotyny, później dalej ryczałam, wrzeszczałam, leżałam na podłodze, wypiłam butelkę wina, poszłam spać, budziłam się co chwilę i nie wierzyłam, że nie ma go obok i już go nie będzie.
trwało to mniej więcej dwa tygodnie, bo po rozmowie telefonicznej on był 'zagubiony' i 'nie wiedział co robić', miałam nadzieję, ze jeszcze wróci, że zmieni zdanie, dużo płakałam i dużo rozmawiałam ze znajomymi - swoimi oraz naszymi wspólnymi. po dwóch tygodniach określił się w końcu - nie chce i nie wie czy i kiedy będzie chciał wrócić. i wiecie, przeszło. jak ręką odjął. w momencie, kiedy odebrałmi nadzieję, odebrał mi też tę histerię i paranoję.
później ktoś powiedział mi, że dwa tygodnie płakania po kimś, kto nie miał nawet cywilnej odwagi powiedzieć mi, że ode mnie odchodzi, to o trzy tygodnie za dużo.
i miał rację.
_________________
potrafię już tylko pełzać po ścianach własnych struktur. teraz ich nie ma. moje myśli są bezdomne.